czwartek, 24 maja 2012

Miejskie połowy.

A się wybraliśmy z Jackiem na rybki. Właściwie, to jechałem na samotne łowienie, ale coś mnie po drodze podkusiło, by zadzwonić do drania. Jackowy początkowo próbował się wykręcić dopiero co nastawionym praniem, sprawami na mieście - ogólnie "dykty ciężkie - obijają się".  Typowe. Po dłuższych jednak namowach dał się skusić Poleźliśmy zatem połowić w okolice Mostu Poniatowskiego.


 Aura miła, przechadzające się dziewczęta również - całkiem miła odmiana. ; ) W tak zwanym miedzy czasie zadzwoniłem również do Slotha, bo a nuż  i On będzie chciał połowić. Sloth  uznał, że w mieście nie ma ryb i on nie jedzie. Wyzwałem go więc, tak jak to umiem tylko ja,  i następnie zmontowałem wędkę. Nie "znałem" wody, więc początkowo nie ufnie rzucałem woblerami  - szkoda byłoby stracić. Na płyciźnie, obok siedzącej zakochanej pary, grasował jakiś drapieżnik. Nie za bardzo potrafiłem ocenić któż to. Myślałem, że to  młody szczupak, ale jak się później okazało "zbirem" był okoń.  Wziął mi prawie pod nogami.





Jacek przejął wędzisko i skwapliwe obrzucał interesującego go rejony. Nie miał jednak szczęścia do ryb. Po jakimś czasie oddał mi wędkę i poszedł załatwić swoją sprawę na mieście. Ja zaś rzucałem nadal na płyciźnie, gdyż przyuważyłem grasującego tam klenia, ale nie dał się skusić. Tymczasem nieco dalej za krzakami bujnej łoziny "coś" grasowało. Wyskoczyło ponad wodę, ale nie dostrzegłem w porę co to było. Poczłapałem zatem z wędziskiem i zasadziwszy się za krzakiem, począłem obrzucać rejon. Po trzech rzutach poczułem uderzenie i wyholowałem - Jazia - 26 cm.



Akuratnie przyszedł Jacek, więc przejął wędkę i dalej luźno sobie łowił.




Niestety nie udało mu się nic złowić. Może innym razem. Wypad choć krótki, okazał się bardzo przyjemny - trza będzie częściej uskuteczniać miejskie akcje ;D

P.S.  Ja niczego nie porzucam, nie zdradzam, nie zawieszam ; )  Opisywać zwyczajnie będę tylko wspólne wypady i akcje ; )  Pozdrawiam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz