wtorek, 27 grudnia 2011

Barter

Się zgadałem z Panem Arturem drogą mejlową - przypadkiem ;D
Spodobały mu się moje wyroby, więc w prezencie postanowiłem mu zrobić łychę.
Pan Artur okazał się miłym człowiekiem, i w zamian zaoferował mi nalewkę jarzębinową własnej produkcji :D Oto stronka owego Pana - http://przechadzka.pl/
Którejś to soboty zabrałem się do pracy i wydłubałem wstępną łychę ;D






Następnie porzuciłem prace nad nią, gdyż dłubałem coś innego ;D
Struganie tej łychy trochu mi się przedłużyło - starałem się ;D
Finalnie prezentowała się całkiem nieźle :D




Tymczasem do domu zapukał Pan Poczta i wręczył mi "konkretnie" zapakowaną paczkę :D
Się natrudziłem podczas dobierania się do tego, co w środku - nalewki ;D
Nalewka okazał się być wyśmienita. Mocy, jak dla mnie miała za mało, ale smak świetny :D



Całkiem przyjemna wymiana i oby takich więcej ;D
Zupełnie obcy ludzi się zgadali, się wymienili - nawet słowem nie wspomnieliśmy o pieniądzach.
Można ? Można ;D
Pozdrawiam :D

Przedzierając się

Znowu poleźliśmy w las.
Skład - Sloth, Jaca i ja ;D Knute było od tygodnia, kiedy wyjść i gdzie pójść. Standardowo wybraliśmy Rembridż ;D Ja z racji tego, iż czasu mało miałem, to luźno zaproponowałem Slociszonowi, by wyruszył w sobotę rankiem, wraz z Jackiem, celem by zwiedzili okolice, i połazili nieco "na przełaj" Umówiliśmy się, że jak już się rozbiją gdzieś w dziczy, to Sloth prześle mi pozycję obozu esemesiorem, a ja sobie w spokoju ich odnajdę. Dzielni bohaterowie wyruszyli i poszli w las - ponoć się zgubili, zakręcili i sporo połazili ;D Sloth podesłał mi współrzędne, celem bym sobie ustawił GPSa pod jego GPS w telefonie. Okazało się, że nie było to potrzebne. Wyszedłem zatem na balkon w celu sprawdzenia, gdzie oni są ;D Chłopcy zaszaleli i oddalili się od bunkra na niebywałą odległość 600 metrów ;D Tam też "rozbili się" i oczekiwali mego przybycia. Pogoda okazała się być paskudną. Wichura łamała gałęzie i dość się ochłodziło. Jacek, jako że nie lubi wiatru - stał się marudny i ogólnie "do dupy" ;D Bo mu wieje !
Chłopcy rozbili się przy pustyni, więc dość szybko ich odnalazłem. Uzgodniliśmy, że idziemy dalej i nocujemy w pobliżu "świerczków" lub drugiego bunkra. W okolice "moich świerczków" dotarliśmy szybko i stwierdzone zostało, że świerczki są sporymi jałowcami ;D Chłopcy radośnie sobie ze mnie poszydzili, ale miejscówkę pochwalili - sucha była. Chciałem połazić więcej, zatem zaproponowałem, by kimnąć przy bunkrze, który był w niewielkiej odległości. Tak też uczyniliśmy i po krótkim spacerku doleźliśmy pod bunkier. Sloth wlazł do bunkra i stwierdził syf. Udaliśmy się zatem głębiej w las, by oddalić się od drogi. Po znalezieniu odpowiedniej polanki - rozbiliśmy się. Rozwiesiłem sobie poncho na wygięto - uschniętej sośnie.
Tak się rankiem prezentowała moja koncepcja ;D




Wieczorem, po rozbiciu się zacząłem rozpalać ognisko. Gdy udało mi się podpalić korę brzozy od krzesiwa, niejaki Sloth wykorzystał okazję i zadeptał butem cały mój trud - ot tak ;D Menda złośliwa ;D Jacek tymczasem udał się "na stronę" gdzie odkrył składowisko łusek.
Rankiem udaliśmy się z Slothem, celem obadania miejsca. Łuski były spore ;D




Po dość luźnym śniadaniu i leniwym pakowaniu szpeju - wyruszyliśmy dalej przed siebie.
Prowadziłem ich na przełaj, tak trochu łagodnie. Pokazałem Jackowi naszą zimową miejscówkę. Zwiedziliśmy górkę, a także zaglądnęliśmy do borsuczej jamy ;D Wiało srogo.
Brzozy bujały się dość konkretnie, zaś marudny Jacek wlókł się z tyłu. Wypłoszyliśmy ze Slothem kilka saren. Doszliśmy do kolejnego "bunkra" Posiedzieliśmy chwilę i ruszyliśmy dalej na bagna docelowe. Planowałem zwiedzić pewien odcinek. Mijamy po drodze złamaną brzozę, więc korzystam, i odłamuje sobie suchy kawałek na łychę ;D





Łaziliśmy trochu po bagiennym lesie. Jacek tymczasem się ożywił - miło było ;D Całkiem fajny las, jednak bardzo wilgotny.




To tyle w sumie ;D



Doszliśmy jeszcze na miejsce zlotowe, gdzie zastaliśmy Anioła z herbatką. Pogadaliśmy chwilę i udaliśmy się w kierunku domu. Po drodze widzieliśmy jeszcze trzy łosie ;D
Dorzucę jeszcze tu jakiś filmik, jak je w końcu ogarnę ;D
Złaziliśmy wspólnie ok 15 km. Sloth z Jackiem zdecydowanie więcej ;D
Wypad taki sobie - wiało ;]

środa, 14 grudnia 2011

Spacerek

A polazłem se na spacerek.
Aura okazała się piękna - niskie grudniowe słońce, dziwne kolory drzew ;D Zabrałem ususzone kołeczki z domu i wyostrzoną siekierkę, celem "podziabania" nieco na bunkrze. Upakowałem wszystko w plecak i wlazłem w las ;D Na bunkier dotarłem szybciutko i stwierdziłem, że nic chce mi się pod nim siedzieć. Pogoda super, kolano nie boli, więc uznałem, że udam się nad rzeczkę.
Mijam po drodze przyczajonego czarta ;D


Poję "czeczotowego czarta" piwem, i idę dalej ;D






Standardowo po chwili wyłażę na pustynię.
Po piachu idzie mi się łatwo - zmrożony ;D


Po wyjściu z pustyni, przyspieszyłem nieco kroku, celem by jeszcze w jakimś sensownym świetle poszukać jakiegoś ciekawego drewienka do strugania. Drewienek owych szukam na moim ulubionym stanowisku, czyli miejscu po wycince ;D
To "korytko" kusi mnie od paru tygodni ;D



Co my tu mamy ciekawego ?



Pogrzebałem, poszukałem i toporkiem porąbałem. Warto było ;D
Wyciąłem dwa kołeczki z czeremchy - będą ładne łychy :D

Kołeczki spakowałem do plecaka i wyruszyłem dalej. Nad moczarowe miejsce dotarłem szybko i stwierdziłem delikatny nieporządek. Ktoś tu był i narobił "trzody" W miejscu gdzie pełno powalonych drzew, jakiś cep wyciął zdrową lipę ... bywa.



Zgłodniałem, więc odgrzałem sobie fasolkę.



Następnie powyciągałem kołeczki i siekierką nadałem im wstępny kształt łych. Posiedziałem, zjadłem i teren nieco uporządkowałem. Słońce zaszło i momentalnie zrobiło się zimno. Spakowałem kołeczki i udałem się do domu. Wędrowałem spokojnie - na drogę wyszły mi sarny.
Noc mnie zastała, gdy zawędrowałem z powrotem w okolice bunkra. Zabrałem zeń z niego wór ze śmieciami i jak zbój z worem wracałem przez las ;D Księżyc tymczasem wylazł nad bagnem - krwisto czerwony miał odcień. Miły spacerek.
Zapomniałem zabrać GPSa.

niedziela, 4 grudnia 2011

Spacer nad Wisłą

Wisła opadła, wg. pogodynki w centrum Warszawy ma ona głębokość 92cm.
Tak łowi się w centrum miasta na potwierdzenie tej tezy :)




Straszą tzw. hydrologiczna suszą bo wody brakuje w większości kraju, opady jeśli już to nędzne, a nikczemne wyże z północy nie poprawiają wcale tej sytuacji. Wiec postanowiliśmy ze Sławkiem wybrać się nad Wisłę celem obczajenia rybnych miejscówek i poszukania fantów w postaci błystek, spławików i koszyczków zanętowych.
Oczywiście 1 rzecz po dotarciu w okolice? Tak.. wszyscy się już domyślają! Na stacje bo już go suszy. I kupił... jeszcze chciał kupować zestaw do sushi ale skutecznie go powstrzymałem :)



Wyschnięta odnoga, na dnie pozostał pyszny osad.



Kolejne wyschnięte korytko.

Idąc wzdłuż brzegu napotykaliśmy się na ślady działalności bobrzych dywersantów, chlejusów i wędkarzy, nic fajnego chyba nie znaleźliśmy. Nicpoń jak to nicpoń prowadził po krzakach, betonowych murkach czekając aż sam strącę się do wody-nie doczekał się.



Taka tam wciągająca czeluść.



Postój na śniadanie (widoczne na zdjęciu), dłubanina w drewnie, test drewnianych kubeczków, a także ogrzewaczy.



Tu owe kubeczki.


Test kubka. (nie przecieka czyli działa)

Linia brzegowa mocno nadszarpnięta, betonowe umocnienia w kilku miejscach wylądowały w wodzie, a brzegi są dość powymywane. Aha no jakimś cudem wtargnęliśmy na teren prywatny, ale...na wodzie ;) ?




A tu relacja ze spławiania znaku i inspekcji odnalezionego schronienia.






No i na koniec, tak w ramach podsumowania:


czwartek, 1 grudnia 2011

Rzeźbiołki 4.0

Struga się trochę, więc wypada, by coś opisać i wrzucić na bloga.
W ostatnim okresie czasu zwiedziłem kilka miejsc, gdzie natknął żem się na miejsca "ścinki" w lesie. Skorzystałem skwapliwie z okazji, i powybierałem sobie rozmaite gatunki drzew. Walały się one na ziemi porzucone. Polecam dłuższe i spokojne oglądnięcie takowych miejsc.
W rodzimym Rembridż znalazłem ściętą czeremchę, a także głóg. Zarówno z jednym, jak i z drugim namęczyłem się dość epicko ;D Oba drewienka okazały się twarde, i siermiężnie trudne w obróbce ;D Wspomnę oczywiście także, iż przy wycinaniu kołeczków, powbijałem sobie kolce w łapsko. Sprawcą oczywiście był głóg, więc to jego, jako pierwszego wrzuciłem na warsztat ;D
Nie suszyłem go zbyt długo - kilka dni.
Wyszła mi z niego taka łycha.



Całkiem fajna. Mała taka. Bardziej do mieszania kawy ;D Dzieją się z nią dziwne rzeczy - otóż w zależności od warunków i pogody - zmienia kształt ;D
W domu wygląda, jak na zdjęciu powyżej, zaś w mglistym lesie, brzegi "komory zupnej" się wyginają.

Kolejnym drewnem z jakim przyszło mi się zmierzyć, było drewno czeremchy.
Nie wiedziałem do końca, czy właśnie z nią mam do czynienia - leżała ścięta i poturbowana. Nazbierałem zatem liści i owoców do domu, celem ich sprawdzenia i się upewnienia. Sprawdziwszy w atlasie i w necie - okazało się, że się nie myliłem - znalazłem czeremchę ;D Drewno owe zaskoczyło mnie. Pierwsza łycha - pękła. Szlag mnie trafił, gdyż się sporo narobiłem przy niej ;D Uznałem, że głupotę popełniłem, ponieważ okorowałem i następnie "ubatonowałem" kołeczka, i w takiej postaci suszyłem. Porobiły się małe pęknięcia, które później przemieniły się w większe, zaś finalnie popękała mi cała łycha. Szczęściem miałem jednego kołeczka "ubranego" w korę, którego nie batonowałem. I właśnie z niego udało mi się wykonać łychę, z której jestem bardzo zadowolony.
Oto i ona ;D





Miała owa łycha trafić w "obce" ręce, ale po namyśle stwierdziłem, że jej nie oddam ;D Chyba mam w końcu swoją łychę do lasu ;D Zabrałem ją na wspólny wyjazd w rodzinne strony Jacka, który zostanie wkrótce opisany ;D Jacek łachudra i leń, nie kwapi się, więc sam będę musiał się tym zająć.W każdym bądź razie u Jacka w lesie, podczas wędrówki, również natknęliśmy się na miejsce ścinki. Bałagan duży, ale materiału sporo, więc skorzystałem :D




Wyciąłem sobie z tego miejsca ładny kawałek brzozy, celem na kuksę.
Napisze o niej więcej, jak ją w końcu wykonam ;D



Idąc owym pasem zniszczenia, znalazłem ściętą olchę przy drodze. Nie wiem po co ją ścięto.Leżą takowe później całymi miesiącami w błocie.
Nie rozumiem tego. Podobnie ma się rzecz w Rembridż.



Już od jakiegoś czasu polowałem na olchę, więc piła w ruch i kołeczek w plecak :D Drewno schło jakieś dwa tygodnie - okazało się miłe w obróbce. Jest dość miękkie, ale nie pęka. Zrobiłem z niej większą łychę. Całkiem , całkiem - mi się nie podoba ;D



Na koniec wrzucę foto łychy Mikkiego, którą "nieco" zmieniłem. Łycha od początku miała być "jednorazowa" zatem jest trochę krzywa. Udało mi się ją nieco wyprostować. Wyszlifowałem papiurem i wyszła taka sękata bestia do grochówki :D



Finito ;D

poniedziałek, 28 listopada 2011

Bunkier

Tak więc byliśmy na bunkrze ;D
Mały kameralny wypad. Miał być większy, miał być na bagnie, ale "jakoś dziwnie" się plany rozmyły ;D Spotkaliśmy się zatem pod betonem.
Slotha po drodze napadli ponoć "niemcy" Jednakowoż dotarł cały, i przytargał wino ryżowe własnej produkcji - zacne mu wyszło. Ogień rozpalił - to już chyba tradycja ;D Poczęstowałem go miodem pitnym, a on mnie winkiem. Siedzieliśmy, raczyliśmy się trunkiem i gawędziliśmy o życiu prywatnym ;D Później wpadł Grzymek i następnie Puchal.
Dyskutowaliśmy żywo z Grzymkiem na tematy drażliwe - miło było ;D Prawie go oplułem i pobiłem ;D Grzymek w zamian wręczył mi ogrzewacz benzynowy i harmonijkę, bo dobry chłopak z niego jest. Osobiście uważam, że się boi pająków, i że ma brzydką japę :D
W nocy udaliśmy się ze Slothem na mały patrol. Następnie wleźliśmy do bunkra , celem się wyspania ;D Rankiem Sloth stwierdził, iż przespał się z masłem w kieszeni - nie wiem, nie wnikam po co mu to masło było, ale więcej z nim w bunkrze nie śpię ;D Masło mu się "rozkałapućkało epicko" brudząc telefon i inne sprzęty zalegające w jego kiermanach. Pocieszny był to widok ;D Tymczasem Grzymek z Puchalem przygotowali jajecznicę - jak zwykle wyszła świetna.
Oto Wojciech i jego dzifka ;D



Grzymek - łach, brzydal i luj - spalił mi radio. Szczęściem przetrwało. Zemsta będzie sroga ;D
Po śniadaniu, i przedłużającym się nałogowo - ciągłym piciu herbaty, każdy z nas począł coś strugać. Sloth się wyłamał, więc został zbesztany przez Puchala i zagoniony do wyostrzenia sobie noża, gdyż raziła mnie jego tępota ;D
Później poszliśmy z misją zbierania drewna.




A także, przy okazji wycięliśmy łady kawałek korzenia Brzozy.






Grzymek miał zrobić z tego chochlę, szpatułkę i coś tam jeszcze ;D
Wyszło jednak na to, iż ja zrobię z tego miskę na owoce ;D
Całkiem miłe spotkanie.

niedziela, 30 października 2011

Bivy


Bivy
to nic innego jak pokrowiec na śpiwór chroniący nas przed wiatrem i deszczem
Rzecz przydatna o czym sam niedawno się przekonałem :)
Jak to bywa z większością szpeju typu outdoor można sobie je nabyć w wersji cywilnej w sklepie turystycznym jak i wersje ''wojskową'' w demobilu czy na jakimś allegro. Wojskowe są zazwyczaj tańsze, bardziej pancerne i mniej rzucające się w oczy, za to cięższe i pewnie mniej zaawansowane technologicznie. Na allegro wyczaiłem bivy spełniające moje kryteria-tanie i nie rzucające się w oczy. Produkcji: ''ktoś sobie szyje szpej''


Stosunek ceny do jakości raczej dobry: 129 PLN za nie rozsuwane/zapinane bivy, teoretycznie z gore, szwy niestety nie podklejone ale nie planuje spać w kałuży ani bezpośrednio na deszczu więc dla mnie ujdzie.( Szwów jest mało! więc to nie jest takim problemem jak by się mogło zdawać)! Brak suwaka może okazać się uciążliwy, jednak może to poprawiać termikę ów sprzętu :)




Tak prezentuje się podczas użycia. Jak coś mnie zacznie denerwować to dopiszę. Póki co bivy się spisuje należycie

czwartek, 27 października 2011

Luźny wypad na bagna ;D

Pewnego dnia, otrzymałem prywatną wiadomość od Dragona.
Skierował on w swym "privie" zapytanie - czy nie mógł by wpaść do Rembertowa na luźną, wspólną łazęgę - co o tym myślę? Naturalnie się zgodziłem. ;D
Uknuliśmy zatem plan wypadu, co by zwiedzić bagna, rzeczkę i bunkier.
Wypad miał być mały i kameralny - bezalkoholowy ;D
Wyszło jednak inaczej. Nazbierało się dziesięciu chętnych i z wypadu kameralnego zrobił się całkiem poważny wypad. Taka ilość osobników spowodowała, jak zwykle - długie dogadywanie się, odbieranie z dworców, a także mnogość ustalania ustaleń ;D Brak "jasnego przekazywania informacji" spowodował u mnie delikatne wnerwienie, ale jakoś zażegnałem ten stan. Poważni Panowie wyruszyli do lasu wcześniej niż ja, i oczekiwali mojego przybycia siedząc se pod bunkrem. Na bunkier zaś doprowadził ich Jacek.

Idąc ku nim na spotkanie, po drodze wykonałem telefon do Slotha. Okazało się, że idzie w niewielkiej odległości przede mną, więc zgodził się na mnie poczekać. Razem z nim dotarłem na bunkier, i po krótkiej rozmowie w formie przywitalno-grzecznościowo-besztającej - wyruszyliśmy wspólnie dalej w las :D W tak zwanym między czasie, Dragonfly wręczył mi matę do spania - mała, fajna miała iść na testy - też wyszło inaczej :D
Oto banda zmroli na pustyni.





Jacek planował przeprowadzić szanownych gości przez "przecinkę" koło pewnej ambony.
Ja jednak jako, że dzierżyłem atrybut władzy - kij, postanowiłem przeciągnąć ich po piachu - skrótem. Goście się trochu zmachali, ale wędrowali dziarsko.





Wędrowaliśmy w pięknych okolicznościach natury. Dobrawszy się w małe grupki, parliśmy na przód bez ciśnień.
Oto Jacuś wraz z Witkiem przyłapani na luźnej pogawędce ;D


A to ja wraz ze Slothem, z którym całkiem przyjemnie mi się wędrowało - szedł szybko i nie zamulał ;D




Po trudach wędrówki i przedarciu się przez gęste krzaczory w końcu dotarliśmy na "drugie miejsce zlotowe" Mikki wykazał się klasą i przyniósł kociołek. Wraz z kociołkiem przytargał niezbędne warzywa. Ugotował nam wspaniałej grochówki. Szybkość wykonania i ogólny zapał są godne naśladowania. Zjadłem najwięcej ;D
Leniwe zmrole - uczcie się od mistrza Mikkiego ;D







Podczas gotowania grochówki zajęliśmy się struganiem w drewnie. Mikki na szybko wystrugał dość pokaźną łycho - chochelkę do nabierania zupy, i przy okazji rozmontował mi nóż łyżkowy. Popsuł, ale naprawiłem go w domu ;D Łycha Mikkiego wykonana została z Olchy. Była brzydka, ale funkcjonalna. Zabrałem ją do domu, celem doprowadzenia jej do zacności ;D Witek wystrugał sobie pierwszą łyżkę z Topoli, zaś jego brat wystrugał sobie pucharek z Brzozy.
Całkiem miło się strugało.




Osobiście zabrałem się za struganie łyżki z Czeremchy. Byłem dosyć skupiony na robocie, więc nie za wiele mówiłem, co spowodowało lawinę podejrzeń, o mój niby zły stan emocjonalny ;D
Goście powyciągali alkohol, co to go miało nie być i się raczyli. Nie mogłem na to patrzeć - raziła mnie ta patologia, więc nie zniesłem i sam się skusiłem ;D Noc zapadła szybko, i dość szybko skończył się alkohol. Wilgotność, mgły i ziąb spowodowały, iż wszyscy zaczęli intensywnie knuć nad zdobyciem większej ilości alko. Nadzieją, światłem był Grzymek (miał donieść), który z każdą mijaną godziną, i kolejnymi nieodebranymi połączeniami stawał się coraz to większym zdrajcą, łachudrą innymi słowy nadzieja umierała i światło gasło :D Chlor dzielnie w niego wierzył. Powtarzał w kółko niczym mantrę - Radziu doniesie, Radziu przyjdzie... On musi przyjść ;D
Ależ sromotnie się zawiódł ;D
Alkohol, finalnie dostarczył nam dzielny Puchal, który przybywając ku nam, przy okazji czynił hałasy pozorujące nadejście grubego zwierza. Udaliśmy się zatem większą grupą, celem wybadania co po lesie łazi i co tam robi.. Puchal tymczasem wyskoczył z krzaczorów przy okazji tupiąc nogami niczym dorodny Dzik. Zareagowaliśmy iście survivalowo - daliśmy dyla w las ;D Nie muszę chyba opisywać, jakąż to pociechę miał z nas ów Puchal ;D W radosnym nastroju zasiedliśmy przy ognisku. Chloru zarządził "tym co trzeba" tak jak to umie tylko on zarządzać ;D Puchal został okrzyknięty wybawcą zaś na Grzymka masowo rzucano klątwy ;D
Po jakimś czasie Michał wraz z Witkiem zaczęli wymyślać kary, jakie to muszą spaść na zdrajcę Grzymka. Radosław nie będzie miał lekko ;D


Gdy szykowaliśmy się do spania okazało się, że Jacek zapragnął spać na macie Dragona. Mata była tak zapakowana, iż Jacek otwierając pakę - przebił matę ;D Koniec testów ;D
Noc okazała się być zimna i intensywnie mglista. Nie zabrałem grubych wełnianych skarpet, więc zmarzły mi nogi - w sumie jeden palec ;D Ale marzł mi za to całą noc. Rankiem podli ludzie ograbili mnie. Zabrano mi buty i urządzano sobie radosne podśmiechujki ;D Niegodziwcy zapłacą mi jeszcze za to! ;D Po wielu nawoływaniach i groźbach w końcu "oddano" mi buty. Wstałem więc i udałem się w kierunku ogniska by coś pożreć na śniadanie. Dragon oczywiście nie zaprzestał mi dokuczać ;D Po jakimś czasie zjawił się Anioł, a Chloru se poszedł do domu. Kolejna grupa poszła za nim jakiś czas później. Zostaliśmy w trójkę - Anioł, Sloth i ja. Połaziliśmy "trochę" po okolicy i w dość późnych godzinach niż zakładaliśmy - byliśmy w domu. Sloth chyba najbardziej się oszukał. Ja w sumie też - Anioła drogi są za długie, i za mało błotne. Wolę swoje skróty ;D
Miły wypad i oby takich więcej.

Finito ;D

piątek, 14 października 2011

Sławek vs Kuksa

Przyszła kolej na struganie kuksy.
Brzozowy kołek sechł od niedzieli i kusił. Mimo, że na rekach mam już parę odcisków - postanowiłem zawalczyć ;D
Przeglądając foty w necie, natknął żem się na taką stronę -

http://www.bushcraft.ridgeonnet.com/Kuksa%20tutorial.htm

W prosty i czytelny sposób autor przekazuje, jak kukse wykonać ;D
Zarejestrowałem zatem w głowie co i jak, i wyciągnąwszy topór z szafy - zabrałem się do roboty.
Upiłowałem sobie kawałek pieńka, celem na kolejny kubek.


Na zdjęciu powyżej widać cięcie piłą przez jakiego leśnego pilarza.
W tym miejscu w drewno "coś się wdało" i spowodowało naruszenie jego struktury :D
Nie wiedziałem jeszcze o tym - wyszło to dopiero później.

Po przepiłowaniu pniaczka, dziarsko go toporkiem okorowałem. Następnie - nadałem nieco polotu, kształtu, a także nakreśliłem plany i zabrałem się za struganie.





I zaczęły się problemy ;D
Zaczął żem wydłubywać łyżkowcem i przyuważyłem, iż z jednej strony drewno jest ciemne.
Czym głębiej schodziłem tym bardziej zaczynało pękać.




Dłubałem nadal, ale nie miało to sensu.
Po jakimś czasie zauważyłem, że pęknięcia się powiększają.





Trudno ;D
Dalsza praca nie miała sensu, więc ją porzuciłem. Kuksa i tak by pękła.
Zatem! ;D
Nie ufamy "ładnym" kawałkom drewna pozostawionym przez leśnych pilarzy i staramy się wyciąć - mocne, zdrowe. Tym razem się nie udało.

Zbeształem się i polazłem spać ;D
Kuksa zaś trafiła w płomienie - nie mogłem jej podarować ;D




Koniec..kurde.