wtorek, 27 grudnia 2011

Barter

Się zgadałem z Panem Arturem drogą mejlową - przypadkiem ;D
Spodobały mu się moje wyroby, więc w prezencie postanowiłem mu zrobić łychę.
Pan Artur okazał się miłym człowiekiem, i w zamian zaoferował mi nalewkę jarzębinową własnej produkcji :D Oto stronka owego Pana - http://przechadzka.pl/
Którejś to soboty zabrałem się do pracy i wydłubałem wstępną łychę ;D






Następnie porzuciłem prace nad nią, gdyż dłubałem coś innego ;D
Struganie tej łychy trochu mi się przedłużyło - starałem się ;D
Finalnie prezentowała się całkiem nieźle :D




Tymczasem do domu zapukał Pan Poczta i wręczył mi "konkretnie" zapakowaną paczkę :D
Się natrudziłem podczas dobierania się do tego, co w środku - nalewki ;D
Nalewka okazał się być wyśmienita. Mocy, jak dla mnie miała za mało, ale smak świetny :D



Całkiem przyjemna wymiana i oby takich więcej ;D
Zupełnie obcy ludzi się zgadali, się wymienili - nawet słowem nie wspomnieliśmy o pieniądzach.
Można ? Można ;D
Pozdrawiam :D

Przedzierając się

Znowu poleźliśmy w las.
Skład - Sloth, Jaca i ja ;D Knute było od tygodnia, kiedy wyjść i gdzie pójść. Standardowo wybraliśmy Rembridż ;D Ja z racji tego, iż czasu mało miałem, to luźno zaproponowałem Slociszonowi, by wyruszył w sobotę rankiem, wraz z Jackiem, celem by zwiedzili okolice, i połazili nieco "na przełaj" Umówiliśmy się, że jak już się rozbiją gdzieś w dziczy, to Sloth prześle mi pozycję obozu esemesiorem, a ja sobie w spokoju ich odnajdę. Dzielni bohaterowie wyruszyli i poszli w las - ponoć się zgubili, zakręcili i sporo połazili ;D Sloth podesłał mi współrzędne, celem bym sobie ustawił GPSa pod jego GPS w telefonie. Okazało się, że nie było to potrzebne. Wyszedłem zatem na balkon w celu sprawdzenia, gdzie oni są ;D Chłopcy zaszaleli i oddalili się od bunkra na niebywałą odległość 600 metrów ;D Tam też "rozbili się" i oczekiwali mego przybycia. Pogoda okazała się być paskudną. Wichura łamała gałęzie i dość się ochłodziło. Jacek, jako że nie lubi wiatru - stał się marudny i ogólnie "do dupy" ;D Bo mu wieje !
Chłopcy rozbili się przy pustyni, więc dość szybko ich odnalazłem. Uzgodniliśmy, że idziemy dalej i nocujemy w pobliżu "świerczków" lub drugiego bunkra. W okolice "moich świerczków" dotarliśmy szybko i stwierdzone zostało, że świerczki są sporymi jałowcami ;D Chłopcy radośnie sobie ze mnie poszydzili, ale miejscówkę pochwalili - sucha była. Chciałem połazić więcej, zatem zaproponowałem, by kimnąć przy bunkrze, który był w niewielkiej odległości. Tak też uczyniliśmy i po krótkim spacerku doleźliśmy pod bunkier. Sloth wlazł do bunkra i stwierdził syf. Udaliśmy się zatem głębiej w las, by oddalić się od drogi. Po znalezieniu odpowiedniej polanki - rozbiliśmy się. Rozwiesiłem sobie poncho na wygięto - uschniętej sośnie.
Tak się rankiem prezentowała moja koncepcja ;D




Wieczorem, po rozbiciu się zacząłem rozpalać ognisko. Gdy udało mi się podpalić korę brzozy od krzesiwa, niejaki Sloth wykorzystał okazję i zadeptał butem cały mój trud - ot tak ;D Menda złośliwa ;D Jacek tymczasem udał się "na stronę" gdzie odkrył składowisko łusek.
Rankiem udaliśmy się z Slothem, celem obadania miejsca. Łuski były spore ;D




Po dość luźnym śniadaniu i leniwym pakowaniu szpeju - wyruszyliśmy dalej przed siebie.
Prowadziłem ich na przełaj, tak trochu łagodnie. Pokazałem Jackowi naszą zimową miejscówkę. Zwiedziliśmy górkę, a także zaglądnęliśmy do borsuczej jamy ;D Wiało srogo.
Brzozy bujały się dość konkretnie, zaś marudny Jacek wlókł się z tyłu. Wypłoszyliśmy ze Slothem kilka saren. Doszliśmy do kolejnego "bunkra" Posiedzieliśmy chwilę i ruszyliśmy dalej na bagna docelowe. Planowałem zwiedzić pewien odcinek. Mijamy po drodze złamaną brzozę, więc korzystam, i odłamuje sobie suchy kawałek na łychę ;D





Łaziliśmy trochu po bagiennym lesie. Jacek tymczasem się ożywił - miło było ;D Całkiem fajny las, jednak bardzo wilgotny.




To tyle w sumie ;D



Doszliśmy jeszcze na miejsce zlotowe, gdzie zastaliśmy Anioła z herbatką. Pogadaliśmy chwilę i udaliśmy się w kierunku domu. Po drodze widzieliśmy jeszcze trzy łosie ;D
Dorzucę jeszcze tu jakiś filmik, jak je w końcu ogarnę ;D
Złaziliśmy wspólnie ok 15 km. Sloth z Jackiem zdecydowanie więcej ;D
Wypad taki sobie - wiało ;]

środa, 14 grudnia 2011

Spacerek

A polazłem se na spacerek.
Aura okazała się piękna - niskie grudniowe słońce, dziwne kolory drzew ;D Zabrałem ususzone kołeczki z domu i wyostrzoną siekierkę, celem "podziabania" nieco na bunkrze. Upakowałem wszystko w plecak i wlazłem w las ;D Na bunkier dotarłem szybciutko i stwierdziłem, że nic chce mi się pod nim siedzieć. Pogoda super, kolano nie boli, więc uznałem, że udam się nad rzeczkę.
Mijam po drodze przyczajonego czarta ;D


Poję "czeczotowego czarta" piwem, i idę dalej ;D






Standardowo po chwili wyłażę na pustynię.
Po piachu idzie mi się łatwo - zmrożony ;D


Po wyjściu z pustyni, przyspieszyłem nieco kroku, celem by jeszcze w jakimś sensownym świetle poszukać jakiegoś ciekawego drewienka do strugania. Drewienek owych szukam na moim ulubionym stanowisku, czyli miejscu po wycince ;D
To "korytko" kusi mnie od paru tygodni ;D



Co my tu mamy ciekawego ?



Pogrzebałem, poszukałem i toporkiem porąbałem. Warto było ;D
Wyciąłem dwa kołeczki z czeremchy - będą ładne łychy :D

Kołeczki spakowałem do plecaka i wyruszyłem dalej. Nad moczarowe miejsce dotarłem szybko i stwierdziłem delikatny nieporządek. Ktoś tu był i narobił "trzody" W miejscu gdzie pełno powalonych drzew, jakiś cep wyciął zdrową lipę ... bywa.



Zgłodniałem, więc odgrzałem sobie fasolkę.



Następnie powyciągałem kołeczki i siekierką nadałem im wstępny kształt łych. Posiedziałem, zjadłem i teren nieco uporządkowałem. Słońce zaszło i momentalnie zrobiło się zimno. Spakowałem kołeczki i udałem się do domu. Wędrowałem spokojnie - na drogę wyszły mi sarny.
Noc mnie zastała, gdy zawędrowałem z powrotem w okolice bunkra. Zabrałem zeń z niego wór ze śmieciami i jak zbój z worem wracałem przez las ;D Księżyc tymczasem wylazł nad bagnem - krwisto czerwony miał odcień. Miły spacerek.
Zapomniałem zabrać GPSa.

niedziela, 4 grudnia 2011

Spacer nad Wisłą

Wisła opadła, wg. pogodynki w centrum Warszawy ma ona głębokość 92cm.
Tak łowi się w centrum miasta na potwierdzenie tej tezy :)




Straszą tzw. hydrologiczna suszą bo wody brakuje w większości kraju, opady jeśli już to nędzne, a nikczemne wyże z północy nie poprawiają wcale tej sytuacji. Wiec postanowiliśmy ze Sławkiem wybrać się nad Wisłę celem obczajenia rybnych miejscówek i poszukania fantów w postaci błystek, spławików i koszyczków zanętowych.
Oczywiście 1 rzecz po dotarciu w okolice? Tak.. wszyscy się już domyślają! Na stacje bo już go suszy. I kupił... jeszcze chciał kupować zestaw do sushi ale skutecznie go powstrzymałem :)



Wyschnięta odnoga, na dnie pozostał pyszny osad.



Kolejne wyschnięte korytko.

Idąc wzdłuż brzegu napotykaliśmy się na ślady działalności bobrzych dywersantów, chlejusów i wędkarzy, nic fajnego chyba nie znaleźliśmy. Nicpoń jak to nicpoń prowadził po krzakach, betonowych murkach czekając aż sam strącę się do wody-nie doczekał się.



Taka tam wciągająca czeluść.



Postój na śniadanie (widoczne na zdjęciu), dłubanina w drewnie, test drewnianych kubeczków, a także ogrzewaczy.



Tu owe kubeczki.


Test kubka. (nie przecieka czyli działa)

Linia brzegowa mocno nadszarpnięta, betonowe umocnienia w kilku miejscach wylądowały w wodzie, a brzegi są dość powymywane. Aha no jakimś cudem wtargnęliśmy na teren prywatny, ale...na wodzie ;) ?




A tu relacja ze spławiania znaku i inspekcji odnalezionego schronienia.






No i na koniec, tak w ramach podsumowania:


czwartek, 1 grudnia 2011

Rzeźbiołki 4.0

Struga się trochę, więc wypada, by coś opisać i wrzucić na bloga.
W ostatnim okresie czasu zwiedziłem kilka miejsc, gdzie natknął żem się na miejsca "ścinki" w lesie. Skorzystałem skwapliwie z okazji, i powybierałem sobie rozmaite gatunki drzew. Walały się one na ziemi porzucone. Polecam dłuższe i spokojne oglądnięcie takowych miejsc.
W rodzimym Rembridż znalazłem ściętą czeremchę, a także głóg. Zarówno z jednym, jak i z drugim namęczyłem się dość epicko ;D Oba drewienka okazały się twarde, i siermiężnie trudne w obróbce ;D Wspomnę oczywiście także, iż przy wycinaniu kołeczków, powbijałem sobie kolce w łapsko. Sprawcą oczywiście był głóg, więc to jego, jako pierwszego wrzuciłem na warsztat ;D
Nie suszyłem go zbyt długo - kilka dni.
Wyszła mi z niego taka łycha.



Całkiem fajna. Mała taka. Bardziej do mieszania kawy ;D Dzieją się z nią dziwne rzeczy - otóż w zależności od warunków i pogody - zmienia kształt ;D
W domu wygląda, jak na zdjęciu powyżej, zaś w mglistym lesie, brzegi "komory zupnej" się wyginają.

Kolejnym drewnem z jakim przyszło mi się zmierzyć, było drewno czeremchy.
Nie wiedziałem do końca, czy właśnie z nią mam do czynienia - leżała ścięta i poturbowana. Nazbierałem zatem liści i owoców do domu, celem ich sprawdzenia i się upewnienia. Sprawdziwszy w atlasie i w necie - okazało się, że się nie myliłem - znalazłem czeremchę ;D Drewno owe zaskoczyło mnie. Pierwsza łycha - pękła. Szlag mnie trafił, gdyż się sporo narobiłem przy niej ;D Uznałem, że głupotę popełniłem, ponieważ okorowałem i następnie "ubatonowałem" kołeczka, i w takiej postaci suszyłem. Porobiły się małe pęknięcia, które później przemieniły się w większe, zaś finalnie popękała mi cała łycha. Szczęściem miałem jednego kołeczka "ubranego" w korę, którego nie batonowałem. I właśnie z niego udało mi się wykonać łychę, z której jestem bardzo zadowolony.
Oto i ona ;D





Miała owa łycha trafić w "obce" ręce, ale po namyśle stwierdziłem, że jej nie oddam ;D Chyba mam w końcu swoją łychę do lasu ;D Zabrałem ją na wspólny wyjazd w rodzinne strony Jacka, który zostanie wkrótce opisany ;D Jacek łachudra i leń, nie kwapi się, więc sam będę musiał się tym zająć.W każdym bądź razie u Jacka w lesie, podczas wędrówki, również natknęliśmy się na miejsce ścinki. Bałagan duży, ale materiału sporo, więc skorzystałem :D




Wyciąłem sobie z tego miejsca ładny kawałek brzozy, celem na kuksę.
Napisze o niej więcej, jak ją w końcu wykonam ;D



Idąc owym pasem zniszczenia, znalazłem ściętą olchę przy drodze. Nie wiem po co ją ścięto.Leżą takowe później całymi miesiącami w błocie.
Nie rozumiem tego. Podobnie ma się rzecz w Rembridż.



Już od jakiegoś czasu polowałem na olchę, więc piła w ruch i kołeczek w plecak :D Drewno schło jakieś dwa tygodnie - okazało się miłe w obróbce. Jest dość miękkie, ale nie pęka. Zrobiłem z niej większą łychę. Całkiem , całkiem - mi się nie podoba ;D



Na koniec wrzucę foto łychy Mikkiego, którą "nieco" zmieniłem. Łycha od początku miała być "jednorazowa" zatem jest trochę krzywa. Udało mi się ją nieco wyprostować. Wyszlifowałem papiurem i wyszła taka sękata bestia do grochówki :D



Finito ;D