poniedziałek, 13 lutego 2012

Skończył się bushcraft, zaczął się survival

No i stało się. Po raz pierwszy wybraliśmy się z większą ekipą w moje już chyba rodzinne strony. Wybrali się takie skromne, młode, ładne i wspaniałe osoby jak ja, Mr.Sloth, Puachl i Armat, Slaq niestety nie mógł  i pewnie nie żałuje ;] Oto grupa tuż przed wyruszeniem:


Plan była taki żeby wyjść spod mojego domu i łąkami udać się się w stronę skałek omijając jedną ze wsi, ogólnie chodziło o to żeby przejść niezauważonym, przemknąć po kryjomu, celem znalezienia ścieżki biegnącej w kierunku północ-południe. Oddalona od mego domu jest jakiś 1km. Na początku wszystko szło nieźle dopóki nie zachciało mi się skrócić drogi w sposób taki żeby nie omijać największych krzaczorów. Gdy weszliśmy w jakieś trzcinowisko pogubiłem się kompletnie, zakręciliśmy się jak baranie rogi. Mimo, że kompas pokazywał gdzie mamy iść to jakoś nie mogłem mu uwierzyć kierując się światłami okolicznych wiosek. W końcu Puchal wpadł na pomysł, żeby użył jego GPSa. To był błąd największy, niby urządzenie proste i pokazuje gdzie idziesz, ale jakoś mnie niedoświadczonego tak oszukało, że zaczęliśmy się kręcić w kółko. Zdenerwowałem się, robiło się coraz zimniej, do lasu jeszcze kawał drogi więc uznaliśmy że idziemy na azymut po kompasie i już nie szukając drogi. Droga jakimś cudem po chwili się znalazła i już byliśmy na właściwej ścieżce. Uff, a tak wyglądała moja japa gdy w końcu po błądzeniu w polach weszliśmy do lasu:


Potem było już bardziej przyjemnie i spokojnym krokiem przez świerkowy las udaliśmy się w kierunku skałek, które przy których mieliśmy rozbić pierwszy obóz. Gdy dotarliśmy na miejsce było w okolicach godziny 24. Zaczęliśmy się więc gorączkowo przygotowywać do noclegu, zbierając drwa na opał.


Uznaliśmy że najlepiej będzie jak wbijemy się na noc do jednej z jam w skałach i w środku napalimy ognisko używając naturalnego ekranu w postaci kamienia. Tak wyglądała nasza jama jak przyszliśmy:

Puchal uznał, że jest trochę kalustrofobicznie więc rozbił się na zewnątrz tuż naprzeciwko nas


  uznając, że zmęczony całym tygodniem pracy udał się na spoczynek. My zaś we 3 zasiedliśmy w jamie i rozkoszując się ciepłem ogniska zasiedzieliśmy się tak gdzieś do godziny 4.


Potem kolejno uwaliliśmy się w nasze osobiste barłogi. Tej nocy temp. spadła do około -18. Jakoś dziwnym trafem gdy ognisko zgasło strasznie szybko utraciłem ciepło ze śpiwora i musiałem ratować się małą przebieżką po lesie celem dogrzania. Okazało się, że nie tylko ja zmarzłem bo potelepało i Armata i Slotha, ale tym się nie chciało biegać ze mną po lesie ;]. Puchal ze swym kosmicznym śpiworem z pierza nawet nie poczuł jaka była temperatura. Ranek był bardzo przyjemny, nie pomnę już o której wstaliśmy ale obstawiam jakąś 9 albo 10. Słoneczko prażyło już całkiem miło więc łatwo można było się rozgrzać. Tak stado rankiem w taktycznych kominiarkach zrywało się z barłogów:



Uznaliśmy, że po szybkim rozmrożeniu zasobów w postaci kiełbas i smalców po szybkim śniadaniu udamy się do źródeł rzeki Kamiennej, dopływu Wisły. Tak bardzo nie chciało mi się bawić w robienie rozmrożonego żarcie, że zadowoliłem się jedynie 3 kanapkami ze smalcem. To był błąd straszliwy, ale o tym potem. Zatem po najedzeniu się ruszyliśmy dziarsko w drogę rozkoszując się widokami zasypanego lasu. O to sybiracy w marszu:

Po jakimś czasie dotarliśmy w końcu do rzeki, do źródła mieliśmy kilkaset metrów, ale zaczęliśmy się zastanawiać czy opłaca nam się iść do źródła bo rzeka okazała się totalnie zamarznięta. Postanowiliśmy jednak spróbować szczęścia, w końcu potrzeba nam było uzupełnić zapasy wody. Po drodze napotkaliśmy jeszcze taki o to dziwny znak, okazało się, że wszystkie drogi prowadzą do Skarżyska Kamiennej ;] Sam Bareia lepiej by tego nie wymyślił.

  Po dotarciu do źródła okazało się, że woda nadal wybija spod ziemi więc możemy napełnić butle. Zdziwienie wywołało u nas to, że trwa tam ciągła wegetacja mimo środka zimy.







Sloth wpadł na pomysł, żeby zmierzyć temp wody bo okazało się, że pijąc ją można się nawet troszeczkę ogrzać. Jakie było nasze zdziwienie gdy termometr pokazał 7*C   o.0
Zabawiliśmy trochę przy źródełku i udaliśmy się w miejsce w którym byłem ostatnim razem idąc korytem zamarzniętej Kamiennej. Zabawa była przednia, szkoda tylko, że nie dało się cały czas iść po rzece bo było wiele zwalonych drzew w poprzek i trzeba było je omijać.





Oczywiście nie omieszkałem zaliczyć gleby wchodząc za którymś razem na lód, Sloth tak się ze mnie śmiał, że karma dopadła go szybciej niż mógł się spodziewać, jeno Armat wyciągnął wnioski z naszej porażki u ustał gad na nogach. Ponoć mądrych ludzi poznaje się po tym, że potrafią uczyć się na cudzych błędach, bez urazy oczywiście :P



Czas uciekał szybko, a rzeka niestety tak meandruje, że jak Puchal powiedział nam, że przeszliśmy dopiero ok 450m, a trwało to jakbyśmy zrobili z kilometr uznaliśmy, iż trzeba udać się jak najszybciej na miejsce noclegowe żeby ogarnąć jakiś porządny obóz. Wszak dzisiejszej nocy skałki nie mogły nam już posłużyć za schronienie. Po drodze trafiliśmy jeszcze takie oto wywalone drzewo, ogólnie w tym miejscu było strasznie dużo wiatrołomów. korzenie dość płytkie bo pewnie nie łatwo przebić im się przez skały.





Więc po nacieszeniu się zwalonymi drzewami ruszyliśmy raźno do przodu. Czas uciekał nieubłaganie więc trzeba było narzucić większe tempo co nie było łatwe w zmarzniętym i miejscami głębokim śniegu. Warto wspomnieć tutaj o Armacie, który niestety cierpiał na nadmierną potliwość podczas tego gdy forsowałem czasem tempo i zapocił swe wierzchnie odzienie. Nie odbiło się to na nim dobrze bo po dotarciu na miejsce drugiego noclegu koło godziny 17 nie było mu zbyt przyjemnie. A temperatura już wtedy zwiastowała coś niedobrego bo okazało się, że było coś koło -18. Wspomnę teraz o śniadaniu, którego temat poruszyłem wcześniej. Po całym dniu łażenia i całkiem niezłym zmęczeniu opadłem zupełnie z sił gdy przyszło nam rozbijać obóz i rozpalać ognisko. Niektórzy o tym wiedzą, że jak Jaca jest głodny to zły i znaczy to, nie mniej ni więcej, żeby nie wkurwiać lwa. Zabraliśmy się zatem za zbieranie opału i rozpalenie ognia. Przy tej temp. zmarznięciu każdego z nas i przy doskwierającym głodzie okazało się to nie lada wyzwanie. Chciałem rozpalić ogień na szybko licząc na to, że "suche" gałązki świerkowe dadzą szybki płomień i zdążą narobić trochę żaru żeby potem poszło lepiej. Niestety po jakimś czasie ogień zapadł się w śnieg i wiele z niego nie wyszło. W tym momencie po raz pierwszy poczułem, że zaczęło mi spadać morale. Temp. wciąż spadała, Armat marzł, a z ogniem coraz większe problemy. Wystarczający ogień, o który nie trzeba było dbać jak o dziecko udało nam się rozpalić dopiero po około godzinie. Niestety zbierane świerki nie okazały się na tyle suche jak się wydawały i Puchal zabrał się za batonowanie je na mniejsze szczapki. Dopiero wtedy ogień prawdziwie chwycił. Choć ja po tej całej walce i totalnym przemarznięciu głodny zupełnie załamałem się deczko i zacząłem głośno marudzić o tym, że coraz częściej przychodzi mnie przez myśl ewakuacja z lasu. Ciągle spadająca temp. wysnuła mi wizję tego, że prawdopodobnie nie będę mógł się nawet zamontować do mego śpiwora, którego komfort według producenta wynosił -5*C. Po zalegnięciu przy ognisku termometr pokazywał już -20*C a to był dopiero początek. Wszak od jakiejś 18 do świtu dzieliło nas 12h co nie było zbyt optymistyczne. Skoro był już ogień postanowiłem w końcu się porządnie najeść, licząc, że morale się poprawi. Niestety okazało się, że moja fasolka po bretońsku i boczek są totalnie zamarznięte i musiałem liczyć się z tym, że jeszcze trzeba będzie poczekać, aż się odmrozić, żeby można było przystąpić do konsumpcji. Chwilowo tak jak na śniadanie zadowoliłem się 3 kanapkami z zamarzniętym smalcem, chłopaki dopiero zabierali się za swoje zasoby. Tak wyglądało ognisko na początku jego istnienia.


Przystąpiliśmy zatem do grzania żarcia i rozmrażania wody.



W między czasie doszliśmy do wniosku, że dobrym pomysłem będzie rozwieszenie plandeki za naszymi plecami w celu poprawienia komfortu ponieważ zimno doskwierało nam z każdą mijającą godziną. Zanim zdążyłem się najeść minęło już sporo godzin od śniadania porannego więc mróz wyssał już ze mnie totalnie resztki kalorii, było już tylko gorzej. Wizja spędzenie nocy przy ognisku bez rozkładania śpiworów stała się faktem. Puchal jako, że kierowiec udał się na spoczynek do swego ciepłego śpiwora, a my we 3 uznaliśmy, że solidarnie spędzimy tę noc razem, można było uczynić warty, ale ja wcale nie miałem nawet ochoty spać na raty, stwierdziłem, że lepiej nie spać wcale symulując, że nie mam wcale śpiwora. Koło godziny 24 odezwał się do nas Abscessus z informacją żebyśmy przypadkiem nie poszli spać bo zmierza do nas. Na początku uznałem to za jakiś żart z jego strony, ale jakież było zdziwienie gdy w końcu posłyszeliśmy jakieś kroki. Przylazł skubaniec pomóc nam w naszej niedoli. Ja szczerze wątpiłem w jego przybycie bo miał być z nami od początku wyprawy, ale coś mu wypadło i wydało mi się oczywiste, że nie będzie mu się chciało jechać do nas po to tylko żeby spędzić pół nocy. Zanim przylazł w międzyczasie rozstawiliśmy kolejny ekran. A to rzeczony kolega, który tak jak nasza trójka wybrał się zupełnie nieprzystosowany do spania w takich warunkach, zabrał ze sobą jedynie prlowski śpiwór w kamuflażu urban DPM i jakiś letni snugpak. Gdy do nas dotarł przynosząc kolejną plandekę rozłożyliśmy 3 już ekran co dawało +10 do komfortu psychicznego, bo byliśmy już zamknięci z 3 stron i przynajmniej +100 do pokonywania smoków.

Tak wyglądał nasz grajdołek w środku nocy gdy było ok. -22*C
Puchal smacznie śpi a my umilaliśmy sobie posiedzenie ciepłymi trunkami i rozmowami o wszystkim i o niczym. Dla mnie dość ważnym czynnikiem było dotarcie Abscessusa bo tknął we mnie nowe życie chęcią współpracy przy zbierani drwa co spowodowało, że w końcu zrobiło mi się całkiem wesoło. Rozpisałem się już strasznie, nieco chaotycznie wiec trzeba by przejść do jakiejśc puenty.

A więc będąc będąc rok temu w Puszczy Rominckiej gdzie było ok. -22*C czułem się zdecydowanie lepiej, jakieś inne powietrze czy co, nie odczuwałem wtedy tak strasznie tej temperatury jak przy ostatnim wypadzie. Dało się jakoś spokojnie przespać do rana, z tym samym niemal sprzętem, który miałem tym razem. Tu jednak zdecydowanie dłuższe marsze, mniejsze śniadania dały zdecydowanie w kość co spowodowało iż uznałem taką temperaturę za graniczną dla mnie jeśli chodzi o mój sprzęt, ba śpiwora mogłem wcale nie zabierać bo i tak prawie się nie przydał. Doświadczenie było dość ciekawe i w sumie zawsze chciałem sprawdzić jak to jest, ale siedzenie jakieś 14h przy ognisku grzejącym niemiłosiernie, a z drugiej strony marznących zupełnie plecach wcale nie było przyjemnie. Nie mniej udało nam się wytrwać do rana. Momentami miałem już naprawdę dość, zapowiedziałem, że gdy tylko wstanie słońce uciekam jak najszybciej, mój plan został przyjęty z aprobatą, ale rankiem okazało się, ze chłopaki wcale nie
 chcą się tak szybko zrywać, wiec totalnie przemarznięty i wycieńczony bez snu udałem się do domu. Nie był to najmądrzejszy pomysł bo po drodze ubrany we wszystko co miałem nie mogłem się zupełnie rozgrzać, głowa dziwnie mnie bolała, miałem już jakieś zwidy, przeszła mi nawet przez myśl, że mógłbym paść gdzieś w  drodze i nie spać, a reszta ekipy, która wyszła jakieś 30min po mnie mogła mnie nie znaleźć bo polazłem skrótem, którego oni nie znali. Ale na raty udało się nam w końcu dotrzeć do domu. Wyszło na to, że razem z Armatem najbardziej dostaliśmy w kość co lekko odbiło się na naszym zdrowiu. Uznałem, że już więcej nie udam się gdy będzie poniżej -5*C bez zakupienia jakiegoś porządnego śpiwora, w tym roku czekam już tylko do wiosny. A to ostatnie uchwycone temperatury, najniższą termometr wychwycił -23.3*C
Tym optymistycznym akcentem kończę swoją relację i dodaję linki do całych galerii z wypadu. Może jak się uda to chłopaki dopiszą swoje odczucia.

To zdjęcia Puchala z czego niektóre były wykorzystane do posta, może się nie obrazi:

https://picasaweb.google.com/115893634537782695710/WyprawaDoZrodeRzekiKamiennej?noredirect=1

Tutaj Armata, z czego część również wykorzystałem:

https://picasaweb.google.com/107283644944793710740/ZimowyStaporkow?authkey=Gv1sRgCL_TuKTLgejDiwE#

I na koniec moje:

https://picasaweb.google.com/104428128742897687153/SkonczySieBushcraftZaczaSieSurvival#




czwartek, 9 lutego 2012

Morysin

Już po sesji, także wybrałem się na przechadzkę ;) Jako że leniwy ze mnie człek, postanowiłem wybrać się tam gdzie dowiezie mnie komunikacja miejska. A no i tam gdzie jest woda bo wymyśliłem sobie że przerębel sobie wydłubie-co by się naumieć. Skuszony wodą i rezerwatem przyrody Morysin wybrałem się do Wilanowa. Pogoda zacna, około -10, słaby wiaterek, słoneczne. Przyszedłem w sumie ''od dupy strony'' tak żeby ominąć pałac, bo nie był on celem mojego wypadu. Pozamarzane bajora zapraszały mnie do siebie, swoją okazyjną dostępnością oraz sporymi zasobami pałki wodnej. Nadmienię że jest to fajna rozpałka i dobry izolator


Tak się ona prezentuje zimą


A tu mostek, w całości wykonany z metalu (dziwie się że nie został jeszcze pocięty na kawałki, wraz z drucianą poręczą)


PP25 i Morysińskie drzewko, prawdopodobnież topola czarna?

Zszedłem ze ścieżki i skierowałem się ku wodzie, ku mojemu zdziwieniu po jeziorku śmigał łyżwiarz :D, kawałek dalej uświadczyłem wędkarza to upewniło mnie że lód jest konkretny.



Klęcząc na alumacie, opierając się o kij co by lepiej rozkładał mój ciężar na lodzie zacząłem RĄBAĆ!


Skleciłem na prędce pseudo wędzisko, też raczej tak w ramach testu. Połowiłem nim z 3 minuty, zwinąłem bajzel i ruszyłem gdzieś bardziej w las. Co do lodu to był on dość gruby z 25cm+
Aha, no i swojego czasu natknąłem się tu w okolicy na jakieś ruinki, więc one również stały się celem wędrówki.



Oto pierwsze z nich, doczytałem że to ''dom dozorcy'' z 1850r.



Gajówka, wzniesiona w 1846. Był to prawdopodobnie dom ogrodnika. Co jakiś czas odzywały sie z niej dziwne elektroniczne dźwięki, zapewne alarm. Fajna drewniana chałupina, szkoda że niszczeje...



Wychodzę sobie na skraj lasu, i patrze... no i coś mi tu nie pasowało, co to za obiekt? kościół? ale tutaj ? Trzeba to sprawdzić.
Zaszedłem na miejsce i okazało się że to słynna Brama Mauretańska. Znana mi z produkcji filmowych zf. Skurcz jako ''rozlewna'' z Sierżanta Mścisława odc. Rojal i Sarniego Żniwa
odsyłam ;)

http://www.youtube.com/watch?v=cTxEW8QapKA

http://www.youtube.com/watch?v=wPcOBFPYGWA




Szkoda, obiekt w fatalnym stanie, niby zabezpieczony ale widać co się dzieje... Wracam do lasu.





''Drogi przechodniu! spacerując dbaj o ścieżkę usuwajac gałęzie! Ruch to zdrowie. podpisano; Nieformalna grupa spacerowiczów. Tak usuwajmy patyki z lasu. grabmy liście i czyśćmy korę drzew! Dobra idę dalej.



Kolejny obiekt, resztki pałacu z 1811 roku. Zachowały się tylko mury rotundy. oczywiście zdewastowane, bo jak że by inaczej.
No dobra pora wracać, zgłodniałem

Cała wyprawę towarzyszyły mi dzięcioły, sporo ich tam. Wracając przyczepiły się też kaczki krzyżówki łabędź niemy. Nauczone dokarmianiem chciały bym im coś rzucił. Przeliczyły się bestie bo nic nie miałem, po za herbatką :)

poniedziałek, 6 lutego 2012

Wyżowo nadal ; )

Się, jak zwykle zapuściłem-wybrałem na spacer. Bez zbytnio określonego celu - zwyczajnie na przełaj - kierunek wschód. Mróz trzymał ostry od tygodnia, więc pozwoliłem sobie na beztroskie zwiedzanie bagien, a właściwie na włażenie tam, gdzie w ciepłych porach, jest to "nieco" bardziej skomplikowane, a także okupione pogryzieniami przez wszelkiej maści robactwo żrąco-ssąco-kąsające, i życie człeka poczciwego - upodlające. Tydzień temu śnieg przyjemnie trzeszczał pod butem, tak teraz upiornie piszczał przy każdym kroku. Okutał żem się porządniej, gdyż coś mi podpowiadało, iż może być zimniej - nie myliłem się. Niby mały wiaterek, ale czuć było jego namolne ataki. Nietypową drogą doszedłem na bunkier, a następnie wlazłem na lód zamarzniętego bagna. Nie czułem się zbyt pewnie łażąc po lodzie. Pewnikiem pamięć o smrodzie, jaki wydobywa się latem z owego bagna podziałała na mnie niepokojąco ;D
Ale "umoczone brzózki" całkiem fajowo wyglądają w lutym :D




Prześlizgiwałem się dosłownie - od drzewa, do drzewa, co i rusz wymijając spękania i szczeliny na lodzie. Radośnie mi się zrobiło, więc oddałem się swej zapomnianej pasji z dzieciństwa - ślizganiu się :D Tak oto sławetny "slaq" z bagien bawi się zimą na bagnach :D







Całkiem radośnie było - gorący rumianek i czekolada, to coś, czego było mi trzeba.
Filmik trwać miał dłużej ( nawet coś gadałem :) , ale w tak zwanym międzyczasie telefon mi się wziął i zamarzł, więc se pogadałem po próżnicy ;D Zmierzwiłem się nerwowo na zaistniałą sytuacją i wylazłem z bagna kierując się na pustynię. Telefon schowałem bliżej ciała, celem zagrzania baterii, gdyż to ją podejrzewałem o zdradę i odmówienie posłuszeństwa ;D Na pustyni zgrzało mnie słońce, a ja idąc sobie jej skrajem, co i rusz zapuszczałem żurawia w kierunku Kozłowego Bagna - za łosiem. Łosia nie udało mi się zobaczyć, ale gdy wyszedłem z pustyni i skręciłem w ścieżkę wydeptaną przez zwierzęta - natknąłem się na trzy sarny. Zamarłem, co czynię dość często w takiej sytuacji. Obok mnie rósł średniej wielkości dąb, do którego - przywarłem ;D Sarny uspokoiły się i gryzły czubki młodych drzew i krzewów. Gdy wiał wiatr, zaczynały szumieć uschnięte liście dębu przy którym stałem, zatem wykorzystywałem to do przemieszczania się za sarnami - tłumiłem skrzypienie śniegu pod butem. Liście cichły, ja ponownie zamierałem - miło - sarny podeszły do mnie na odległość ok 7 metrów ;D A telefon - gnój - zamarzł na bagnie - zdrada. Przyuważyłem, iż sarny też plączą się w jeżynach - kombinują przy każdym kroku :D Zmarzłem, więc spokojnie dałem im znać o swej obecności - wykryły mnie dość szybko i w paru susach znikły. One w swoją stronę, ja w swoją :D

Kolejne bagno na jakie się natknąłem zaskoczyło mnie.
Nie zamarzło skubane ! ;D






Pewnie jakieś źródlisko ;D
Wyszedłem z tego podmokłego terenu i udałem się drogą w kierunku olchowego lasu, który kusił w oddali. Po dojściu do lasku okazało się, że cały jest pod wodą. Teraz oczywiście dostępny, ale latem raczej nie bardzo. Zatrzymałem się na moment, celem pożarcia porcji czekolady.





Przyuważyłem, że na lodzie UFO pozostawiło ślady swej niecnej działalności :D





To tyle z wypadu ;D
Udałem się w kierunku domu, i po drodze trafiłem jeszcze na mogiłę.
Trza będzie znicz bratankom zapłonąć.



Wypad rześki - 17,1 km przełaziłem.
Widziałem 15 saren ;D
Łosi brak.