czwartek, 19 września 2013

Beskidy


A tam, pomijam wstęp. Powiem tyle: Nastąpiła spora zmiana planów i uknuł się spontaniczny wypad w góry. ;)
W czwartkowy wieczór, po zmroku byliśmy już na miejscu. Ruszyliśmy na skały by poszukać odpowiedniego miejsca na nocleg. Jak można się domyśleć wędrowanie po nocy miedzy skałami może przysporzyć pewne kłopoty z nawigacją. I tak o to ominęliśmy miejsce palenia czarownicy pokonując niezliczone stromizny zamiast iść po szlaku. Nieco umęczeni, dotarliśmy do czegoś w miarę płaskiego. Jako że było już dość późno, a my byliśmy lekko zajechani po nie planowanym trawersowaniu, postanowiliśmy nie robić już dziś ogniska.



Podczas ogarniania legowiska zorientowałem się że moje okupowane jest przez mrówki. Skoro w nocy były tak aktywne, to co będzie rano? Genialnie. Zostałem pozbawiony miejsca na nocleg. Nasza skała na styk mieściła 2 tarpy, z czego kawałek miejsca właśnie odpadł...Yhmm Panie Sławku twój tarp zostaje znacjonalizowany a ja otrzymałem kwaterunek pod nim. Także pierwszą noc spędziliśmy pod jednym zadaszeniem. Rankiem można było podziwiać okolice, w której się rozbiliśmy. Powolne śniadanie, obserwacja lewitującego liścia i w drogę na skałki!







Na samych skałkach oczywiście zacnie. Po chwil do wspinaczki dołączyli się panowie pod wpływem. Jeden z nich próbując zejść stracił piwo! Puszkowy wojak potoczył się w dół aż zniknął z pola widzenia. Przejęty tym faktem jegomość prosił byśmy pomogli odnaleźć jego piwo. Niestety nie byliśmy zbyt skłonni pomóc, więc ów Pan próbując zejść, spadł ze skały na dupę :) Nic mu się nie stało, a piwo jakoś później odnalazł.







Przypomniało mi się coś dość ważnego, co miało wpływ na los naszej wyprawy. Zaopatrzeni byliśmy w mapę z 1997 roku. + broszurkę odnoście jednej ścieżki prowadzącej do pomnika przyrody.
Za mapę dziękujemy lokalnemu przedsiębiorcy, Pawłowi.



Las o tej porze roku obficie obdarowywał nas grzybami, jeżynami, i orzeszkami bukowymi.
Przez, które to tempo marszu czasami spadało do 0km/h.






 Po drodze jeszcze zobaczyć można było trochę ładnych widoczków.







Zdecydowaliśmy że idziemy do wodospadu ''Trzy wody" W końcu mieliśmy dokładną broszurkę z jego lokalizacja, trasa prosta, odległość mała. O. jest naleźliśmy tablicę informującą nas o dotarciu do ścieżki. no to do wodospadu i potem szukamy miejsca na nocleg! Strzałka nakierowała nas na właściwą ścieżkę i jak się po chwili okazało PROSTA droga zamieniła się w nieoznakowaną serpentynę. Z tego miejsca chciałbym pogratulować osobie odpowiedzialną za oznakowanie trasy i rozrysowanie mapy. Podejrzewam że gdybym przyjechał tam na niedzielny spacer z rodziną nie dotarł bym łatwo do wodospadu.
W okolicy wycinka, na myśl nasuwa się coś takiego: Drzewa znakujące szlak zostały wycięte? To dość możliwe bo w głębi lasu oznakowanie było wzorowe. Okej...widzimy punkt widokowy, skały, ale gdzie wodospad?!



Szkoda że wysechł a ja zaliczyłem upadek, yhmm tzn. zaatakował mnie ryś i chciał skręcić mi kostkę! Ja lekko poszkodowany zostałem przy plecakach a Sławek wyruszył w poszukiwaniu fajnego miejsca na nocleg.



Wiedziony tropem borowików zagubił się :) Po kontakcie telefonicznym udało mu się zlokalizować punkt wyjścia w teren. Zabraliśmy plecaki, przekroczyliśmy rwącą rzekę (w okresie gdy jest w niej woda ;) ) i udaliśmy się na miejsce noclegu.
Przygód ci u nas dostatek więc zaczęło padać! Pokręciliśmy się jeszcze trochę i rozpiliśmy swoje tarpy w mokrym już lasku modrzewiowym. Deszcz przeczekaliśmy pod swoimi chatkami posilając się, odpoczywając, a grzybowy dziad obierał swoje borowiki. Po deszczu przyszła pora na obozowanie. W menu był typowy dziegdziarki specjał, kurczak w boczku.
Rankiem klasycznie kawa/herbata co słodkiego, kanapki etc. Od świtu nawiedzały nas hordy grzybiarzy, zarówno miejscowych jak i przyjezdnynych. Jeden mocno opóźniony, z pustym koszykiem zagaił że "najedli się szaleju, skurw..." mówiąc o innych grzybiarzach, którzy uprzedzili go wczesnym rankiem ;)





 

Pakujemy się, idziemy po wodę i w drogę! Znalezienie odpowiedniego miejsca do pobrania wody zabrało nam trochę czasu ale udało się. Ja nie do końca dowierzałem czystości owego strumyka więc zaplanowałem uzdatnić wodę KMnO4. Łazęga znowuż to opóźniana była przez obfitość leśnej jadłodajni. Kierowaliśmy się na Czosnki, gdzie mieliśmy się rozbić.



  Góra jednak okazała się nader stroma i nie było jakiegokolwiek miejsca na rozbicie się.



Słońce już zachodziło a my nadal szukaliśmy miejsca na nocleg. Rozeszliśmy się w różne strony
i przez długi czas nie mogliśmy znaleźć nic sensownego. Zeszliśmy nieco niżej i rozbiliśmy się w lasku bukowo-brzozowym.
Wieczór był chłodny i wietrzny. Stale wiejący, zachodni wiatr, powodował uczucie siedzenia w przeciągu. Jak się później okazało zwiastował on zmianę pogody. Tego wieczoru w menu głównym daniem była fasolka po bretońsku, z puchy ;)
Ów wiatr przyciągnął wilgotny front. Rankiem las zasnuty był gęstą mgłą. O świcie kolejni grzybiarze, tym razem sztuk: 2. Błądząc we mgle uznali że muszą chyba poczekać aż zrobi się jaśniej bo nic nie widać. Jeden z nich dostrzegł nas i poinformował drugiego: -Jakieś namioty, może wojsko? Chyba nikogo nie ma, może poszli w góry? Lekko zdziwieni, oddalili się, a my poszliśmy dalej spać.
Później nie było zbyt kolorowo, byłem przekonany że pada deszcz, więc poszedłem spać dalej. Koło 10 budził mnie Sławek stwierdzając że nie pada, to tylko mgła się skraplała i kapało z drzew.



Skraplanie było na tyle intensywne że śmiało można porównać je z małym deszczem. Żeby nie tracić czasu na rozpalanie ogniska przy wilgotności 100% wodę zagotowaliśmy na gazie. Po śniadaniu kierowaliśmy się w stronę Suchej góry. Mgła utrzymywała się do końca dnia. Do samej góry nie doszliśmy bo nie chciało nam się juz wracać na górę, gdyż wyszliśmy w połowie szlaku.



Zeszliśmy w dolinę, kierując się na skałki z pierwszego dnia. Trasa zamknęła się przy rezerwacie Prządki. Zeszliśmy jeszcze niżej do zaprzyjaźnionej agroturystki. Krótka przerwa na orzeźwiające trunki i wycieczka do miejscowego ośrodka kultu i na Zamek.







Ostatni wieczór spędziliśmy popijając piwko przy kominku. Rankiem do Krosna i powrót do Warszawy. Okolica zacna, serdecznie polecam.