piątek, 3 grudnia 2010

We śniegu po pachi

Że ze Slaqiem chodzenie do lasu jest niebezpieczne to wiedziałem.
Nie spodziewałem się natomiast, że poza zapędami sadystyczni ma także te samobójcze.
Ale od początku.

Umawialiśmy się wypad poszukiwawczy "na czeczoty" od wtorku.
W wyniku spisku i knowań babilońskich sługusów udało nam się spotkać dopiero w czwartek.
Start miał nastąpić w okolicach godziny 21 Sławek początkowo chciał wymięknąć ale udało mi się go przekonać by tego nie robił. Po drodze nastąpił mały poślizg i do lasu weszliśmy koło 21:40.

A las piknie wyglądał oj piknie. Z tym, że nie był łaskawy dla piechurów gdyż śniegu było po ja... pas.

Co widać na zamieszczonym zdjęciu:


Przedzieraliśmy się po bezdrożach wypatrując cały czas upragnionej czeczoty.
Slaqu oczywiście prowadził najbardziej naokoło jak tylko umiał, wybierając trasę tak by przebiegała w okolicach bagien, moczar i wszystkiego w czym można się utopić albo chociaż zamoczyć.
Nie omieszkałem kilka razy sprawdzić temperatury wody płynącej w jakimś kanałku i jakości błota na brzegu bagna. Po testach organoleptycznych stwierdziłem, że jest zadowalająca ale jakoś się nie skusiłem by wejść dalej. Sławek oczywiście nie mógł się powstrzymać i wlazł na ledwo zamarzniętą taflę bagna. Ja w tym czasie obmyślałem plan misji ratunkowej jak już wpitoli się po uszy.
Jakaś mroczna siła musi go chronić bo udało mu się nie zatonąć, wpakował się za to w błocko przy samym brzegu czym bardzo poprawił mi humor. Jeszcze więcej radości mi dał widok Sławka odwróconego o 180 stopni po tym jak się poślizgł :D Przeuroczo wyglądały jego nóżki kołyszące się w górze i światło czołówki przebijające się z pod śniegu na dnie rowu.
I nagle olśnienie, jest ona, śliczna, duża czeczota. Wyciągnęliśmy swoje turystyczne piły i okazało się, że mamy za małe sprzęty (nie śmiać się) do tej roboty.
Trzasnęliśmy po herbacie i zebraliśmy dupska w drogę powrotną.

Do domu dotarłem o 1:40 i zacząłem inspekcję butów. Okazało się, że poza śladami bagiennego błota nic mi nie przemiękło i ogólnie jestem śliczny. A moje lanserskie UL-owe stuptuty, z których śmiał się Sławek spisały się fantastycznie.

Podsumowując:
-przeszliśmy jakieś 5,5km
-w ciągu 3 godzin
-temperatura około -12 stopni Celsjusza
-znaleźliśmy jedną czeczotę
-której nie wycięliśmy


A tak wygląda Slaq, którego udało mi się namówić
na wejście w rów pod zwaloną brzozę:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz