czwartek, 30 września 2010

Wypad na ryby II 30-31.03.07

30 - 31 MARCA 2007 r.
Łowisko – Rzeka Wisła.
Temperatura - w dzien ok. +15-17 *, w nocy ok. +4. *, nad ranem przymrozek -1 *.
Wiatr – brak.
Zachmurzenie - w dzień niebo bezchmurne. W nocy niebo bezchmurne.
Ciśnienie - 1019 hpa.
Księżyc – pierwsza kwadra – dzień piąty.
Słońce – 30.03 – Zachód – 18.07
31.03 – Wschód – 05.15
Od tygodnia pogoda była wiosenna i słoneczna z czego ochoczo zaczęły korzystać drzewa i rośliny, które wcześniej niż zwykle zakwitły i zazieleniły się. Bociany przyleciały i w ogóle miło się zrobiło, jak to wiosną. Wyprawa, jak wcześniej zaczęła się od telefonów. W poniedziałek Kopernika obudziło słońce i wiosna w związku z czym postanowił się zrewanżować i pojechać z nami na ryby. Wziąwszy telefon w dłoń zadzwonił do mnie i udając cwaniaka oznajmił, iż jedziemy w sobotę na ryby. Naturalnie się zgodziłem wyzywając go od łachów za poprzednią niesubordynację. Dzień później zakręcony Kukin również zaapelował o wpis na listę.

Właściwie trzy osoby to już komplet, ale na nasze nieszczęście swe dumne przybycie obwieścił również Stopa. Brak słów na tego gościa, ale coś jednak trzeba napisać i ewentualnie przekazać potomnym ku przestrodze. Ów osobnik przyjechał do mnie jako pierwszy koło południa i z miejsca siał zamęt i paranoje próbując odwieść mnie od wyjazdu w dzicz. Plan miał inny, mianowicie kusiło go okrutnie darmowe picie i balet w nowo otwartym klubie Szklarnia gdzie później balowała Basia z Ania. Niestety na nic nie zdały się jego nieudolne umizgi i bajeczne wizje super imprezy, które to roztaczał w swej chorej wyobraźni… zwyczajnie olałem alkoholika.

Kopernik zjawił się u mnie ok. godziny 14.00 przygotowany konkretnie i spakowany w wielką torbę. Popijając piwko czekaliśmy na Kukina. Gdy w końcu przyjechał ruszyliśmy dziarsko ku rzece. Nad Wisłę dotarliśmy wieczorem ok. godziny 19.00 słońce już zachodziło. Postanowiłem, iż będziemy łowić na wyspie w pobliżu ul. Sitowie tuż za piaskarnią, tam gdzie swego czasu poznaliśmy starego dziadka, który od maja do października koczuje nad brzegiem Wisły i czai się na wielkiego suma. Aby dostać się na wyspę trzeba przeprawić się przez odnogę rzeki, która ma gdzieś 10-15 metrów szerokości i w zależności od stanu wody od 10 cm do 2-3 m głębokości. Wszystkie tego typu odnogi rzeczne nazywamy umownie Limpopo.

Nazwę owa przejęliśmy od pewnej afrykańskiej rzeki w Zimbabwe gdzie zamierzamy kiedyś pojechać. Niestety stan wody okazał się za duży na przeprawę, prąd był silny a i chętnych do kąpieli w marcu też nie było zbyt wielu. Po naradzie ruszyliśmy szukać dogodnego łowiska w miejscu przeze mnie i przez Kukina niezbyt lubianym a mianowicie koło plaży naturystycznej gdzie łażą różne męty i zboki drażniąc nas swym nałogiem. Miejsce znaleźliśmy dość szybko było dobre, ponieważ był to swego rodzaju półwysep otoczony bagnami. Szybki podział ról, jeden zbiera drewno, drugi rozpala ognisko a reszta szykuje sprzęt. Obyło się bez problemów i wkrótce zasiedliśmy przy ogniu otwierając browary.

Atmosfera zrobiła się całkiem przyjemna. Standardowo nad żarem piekły się mięsiwa i kiełbaski . Kopernik luźny chłopak nawet przywiózł ze sobą małe radio, co by jakaś muzyczka grała. Kilka godzin później już wiedział, że to był głupi pomysł. Około godziny 22.00 Stopa nieco już sponiewierany zaczął dobierać się do butelki z wódką, którą przywiózł Kopernik. Procenty sprawiły, iż natarczywie zaczął bawić się radiem podgłaśniając i zmieniając ciągle stację, doprowadzając nas wielokrotnie do furii. Atmosfera zrobiła się zdecydowanie za głośna wszelkie próby uciszenia roztańczonego Stopy spełzły na niczym.

Wypiłem trochę wódki i pozbawiony wszelkiej nadziei na rybę wlazłem do śpiwora spać. Stopa uznał, iż to jakieś nieporozumienie i wkurzając mnie do granic możliwości uniemożliwiał mi spanie. Kopernik z Kukinem „zmęczeni wędrowcy” również zaczęli rozglądać się za wygodnym miejscem do spania. Od godziny 20.00 do północy żadnych brań. Stopa jako jedyny nie mogący, spać postanowił zrealizować projekt opróżnienia pozostałości butelki w samotności. Butelka była prawie pełna gdyż my napiliśmy się raczej symbolicznie. O godzinie 1.30 Kopernik został w dość ciekawy sposób przebudzony przez Stjope mianowicie ów „ meloman” wsadził mu słuchawkę w oko… żeby sobie posłuchał muzyczki.

Wcześniej Kopernik dał mu słuchawki, żeby nie słuchał na głośniku. Po tym małym „incydencie” Stopa padł gdzieś w dół i zasnął. Około godziny 3.00 Kopernik przebudził się i stwierdziwszy zanik ognia w ognisku poszedł po drewno. Gdy w ciszy i ciemnościach nocy ponownie rozbłysły płomienie gdzieś w błotnistym dole zaczął się przebudzać nasz Adaś. Z relacji Kopernika wyłania nam się obraz zniszczonego człowieka. Otóż Adaś wynurzał się z czeluści dołu „ za potrzebą” bynajmniej tak to wyglądało, mianowicie wstał, zdjął spodnie oraz gacie i celując fujarą w Kopernika zrobił obrót o 360 stopni. Niestety obrót mu nie wyszedł gdyż zaplatany w śpiwór swoje gacie i nogi Kukina przewrócił się niefortunnie w pobliże torby Kopernika. Będąc już kompletnie zarzuconym nie chciało mu się wstawać ponownie, więc ujął w dłoń swój pożal się boże „interes” zaczął lać wprost na torbę. Kopernik z natury spokojny chłopak i nie skory do gniewu tego już nie zdzierżył.

Wstał postawił Stjope na nogi, dał mu w ryj, poczym Adaś usiadł.i udawał Mariana. Kopernik nie szczędził przekleństw i buńczucznych wyzwisk, gdy czyścił torbę, natomiast ja z Kukinem wynurzyliśmy się ze śpiworów. Tymczasem urażony Stopa wstał wyzwał nas od chamów i oznajmił, iż jesteśmy niegodni i że on idzie do domu. Otrzymawszy od każdego z nas błogosławieństwo na drogę rzucił ostentacyjnie śpiwór i poszedł przed siebie. Daleko nie zaszedł. Doszedł do końca cypla a tam dalszą wędrówkę zagrodziły mu bagna, więc postanowił sobie postać. Stał tam z dobre 10 minut i kiwając się na boki pokutował. Nagle oprzytomniał i postanowił jednak do nas wrócić. Daleko nie miał jakieś 10 metrów, ale nie przeszkodziło mu to w tym, aby się widowiskowo wywalić ze trzy razy.

W końcu po trudach podróży dotarł i usiadł przy ognisku. Było dość chłodno, więc chcieliśmy się napić wódeczki niestety Stopa w pełni zrealizował swój projekt picia w samotności pozostawiając nam marnego łyka. Wiele się, więc wyjaśniło. Posiedzieliśmy jeszcze trochę śmiejąc się z Adasia, który usiadł sobie w taki sposób, iż został nazwany „ubogą pasterką” poczym poszliśmy spać. Kompletny brak brań. Rankiem wstałem i zmontowałem zestaw do lekkiej wędki, ale i na nią nie udało mi się nic złowić. Pomału wstał Kopernik i przygotowując szaszłyki na śniadanie obudził Kukina.

Ten z kolei obudził Stjope, który wstał rozejrzał się mętnym wzrokiem, zrobił kilka kroków i natychmiast pokonany przez grawitację z powrotem wpadł w swój dół. Kukin z politowaniem nakrył go śpiworem i zaparzył kawy. Gdy zjedliśmy szaszłyki kolejny raz obudziliśmy Stopę. Trochę się buntował, ale w końcu wstał. Okryty śpiworem z kapeluszem na głowie wyglądał jak zorro. Długo nie myśląc nazwałem go „żółtym zorro” gdyż kolor śpiwora był jaskrawo żółty. Łaził wszędzie po okolicy z tym śpiworem poprawiając nam nieźle humor. Około godziny 8.00 postanowiliśmy wracać do domu. Gdy opuszczaliśmy łowisko na nasze miejsce przyszli inni wędkarze.

Łowili na feedery wędki z drgającymi szczytówkami i w dość szybkim czasie jeden z nich wyciągnął płotkę. Wnioski z wyprawy to po pierwsze nie brać ze sobą Stjopy gdyż po mimo jego szczerych chęci nadal jest za głośny i płoszy ryby a po drugie czas pomyśleć o zakupie wędki z drgająca szczytówką gdyż na sztywnym spinningu nie widać delikatnych brań ryb.

1 komentarz: