wtorek, 27 grudnia 2011

Przedzierając się

Znowu poleźliśmy w las.
Skład - Sloth, Jaca i ja ;D Knute było od tygodnia, kiedy wyjść i gdzie pójść. Standardowo wybraliśmy Rembridż ;D Ja z racji tego, iż czasu mało miałem, to luźno zaproponowałem Slociszonowi, by wyruszył w sobotę rankiem, wraz z Jackiem, celem by zwiedzili okolice, i połazili nieco "na przełaj" Umówiliśmy się, że jak już się rozbiją gdzieś w dziczy, to Sloth prześle mi pozycję obozu esemesiorem, a ja sobie w spokoju ich odnajdę. Dzielni bohaterowie wyruszyli i poszli w las - ponoć się zgubili, zakręcili i sporo połazili ;D Sloth podesłał mi współrzędne, celem bym sobie ustawił GPSa pod jego GPS w telefonie. Okazało się, że nie było to potrzebne. Wyszedłem zatem na balkon w celu sprawdzenia, gdzie oni są ;D Chłopcy zaszaleli i oddalili się od bunkra na niebywałą odległość 600 metrów ;D Tam też "rozbili się" i oczekiwali mego przybycia. Pogoda okazała się być paskudną. Wichura łamała gałęzie i dość się ochłodziło. Jacek, jako że nie lubi wiatru - stał się marudny i ogólnie "do dupy" ;D Bo mu wieje !
Chłopcy rozbili się przy pustyni, więc dość szybko ich odnalazłem. Uzgodniliśmy, że idziemy dalej i nocujemy w pobliżu "świerczków" lub drugiego bunkra. W okolice "moich świerczków" dotarliśmy szybko i stwierdzone zostało, że świerczki są sporymi jałowcami ;D Chłopcy radośnie sobie ze mnie poszydzili, ale miejscówkę pochwalili - sucha była. Chciałem połazić więcej, zatem zaproponowałem, by kimnąć przy bunkrze, który był w niewielkiej odległości. Tak też uczyniliśmy i po krótkim spacerku doleźliśmy pod bunkier. Sloth wlazł do bunkra i stwierdził syf. Udaliśmy się zatem głębiej w las, by oddalić się od drogi. Po znalezieniu odpowiedniej polanki - rozbiliśmy się. Rozwiesiłem sobie poncho na wygięto - uschniętej sośnie.
Tak się rankiem prezentowała moja koncepcja ;D




Wieczorem, po rozbiciu się zacząłem rozpalać ognisko. Gdy udało mi się podpalić korę brzozy od krzesiwa, niejaki Sloth wykorzystał okazję i zadeptał butem cały mój trud - ot tak ;D Menda złośliwa ;D Jacek tymczasem udał się "na stronę" gdzie odkrył składowisko łusek.
Rankiem udaliśmy się z Slothem, celem obadania miejsca. Łuski były spore ;D




Po dość luźnym śniadaniu i leniwym pakowaniu szpeju - wyruszyliśmy dalej przed siebie.
Prowadziłem ich na przełaj, tak trochu łagodnie. Pokazałem Jackowi naszą zimową miejscówkę. Zwiedziliśmy górkę, a także zaglądnęliśmy do borsuczej jamy ;D Wiało srogo.
Brzozy bujały się dość konkretnie, zaś marudny Jacek wlókł się z tyłu. Wypłoszyliśmy ze Slothem kilka saren. Doszliśmy do kolejnego "bunkra" Posiedzieliśmy chwilę i ruszyliśmy dalej na bagna docelowe. Planowałem zwiedzić pewien odcinek. Mijamy po drodze złamaną brzozę, więc korzystam, i odłamuje sobie suchy kawałek na łychę ;D





Łaziliśmy trochu po bagiennym lesie. Jacek tymczasem się ożywił - miło było ;D Całkiem fajny las, jednak bardzo wilgotny.




To tyle w sumie ;D



Doszliśmy jeszcze na miejsce zlotowe, gdzie zastaliśmy Anioła z herbatką. Pogadaliśmy chwilę i udaliśmy się w kierunku domu. Po drodze widzieliśmy jeszcze trzy łosie ;D
Dorzucę jeszcze tu jakiś filmik, jak je w końcu ogarnę ;D
Złaziliśmy wspólnie ok 15 km. Sloth z Jackiem zdecydowanie więcej ;D
Wypad taki sobie - wiało ;]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz