Struga się trochę, więc wypada, by coś opisać i wrzucić na bloga.
W ostatnim okresie czasu zwiedziłem kilka miejsc, gdzie natknął żem się na miejsca "ścinki" w lesie. Skorzystałem skwapliwie z okazji, i powybierałem sobie rozmaite gatunki drzew. Walały się one na ziemi porzucone. Polecam dłuższe i spokojne oglądnięcie takowych miejsc.
W rodzimym Rembridż znalazłem ściętą czeremchę, a także głóg. Zarówno z jednym, jak i z drugim namęczyłem się dość epicko ;D Oba drewienka okazały się twarde, i siermiężnie trudne w obróbce ;D Wspomnę oczywiście także, iż przy wycinaniu kołeczków, powbijałem sobie kolce w łapsko. Sprawcą oczywiście był głóg, więc to jego, jako pierwszego wrzuciłem na warsztat ;D
Nie suszyłem go zbyt długo - kilka dni.
Wyszła mi z niego taka łycha.

Całkiem fajna. Mała taka. Bardziej do mieszania kawy ;D Dzieją się z nią dziwne rzeczy - otóż w zależności od warunków i pogody - zmienia kształt ;D
W domu wygląda, jak na zdjęciu powyżej, zaś w mglistym lesie, brzegi "komory zupnej" się wyginają.
Kolejnym drewnem z jakim przyszło mi się zmierzyć, było drewno czeremchy.
Nie wiedziałem do końca, czy właśnie z nią mam do czynienia - leżała ścięta i poturbowana. Nazbierałem zatem liści i owoców do domu, celem ich sprawdzenia i się upewnienia. Sprawdziwszy w atlasie i w necie - okazało się, że się nie myliłem - znalazłem czeremchę ;D Drewno owe zaskoczyło mnie. Pierwsza łycha - pękła. Szlag mnie trafił, gdyż się sporo narobiłem przy niej ;D Uznałem, że głupotę popełniłem, ponieważ okorowałem i następnie "ubatonowałem" kołeczka, i w takiej postaci suszyłem. Porobiły się małe pęknięcia, które później przemieniły się w większe, zaś finalnie popękała mi cała łycha. Szczęściem miałem jednego kołeczka "ubranego" w korę, którego nie batonowałem. I właśnie z niego udało mi się wykonać łychę, z której jestem bardzo zadowolony.
Oto i ona ;D

Miała owa łycha trafić w "obce" ręce, ale po namyśle stwierdziłem, że jej nie oddam ;D Chyba mam w końcu swoją łychę do lasu ;D Zabrałem ją na wspólny wyjazd w rodzinne strony Jacka, który zostanie wkrótce opisany ;D Jacek łachudra i leń, nie kwapi się, więc sam będę musiał się tym zająć.W każdym bądź razie u Jacka w lesie, podczas wędrówki, również natknęliśmy się na miejsce ścinki. Bałagan duży, ale materiału sporo, więc skorzystałem :D

Wyciąłem sobie z tego miejsca ładny kawałek brzozy, celem na kuksę.
Napisze o niej więcej, jak ją w końcu wykonam ;D

Idąc owym pasem zniszczenia, znalazłem ściętą olchę przy drodze. Nie wiem po co ją ścięto.Leżą takowe później całymi miesiącami w błocie.
Nie rozumiem tego. Podobnie ma się rzecz w Rembridż.

Już od jakiegoś czasu polowałem na olchę, więc piła w ruch i kołeczek w plecak :D Drewno schło jakieś dwa tygodnie - okazało się miłe w obróbce. Jest dość miękkie, ale nie pęka. Zrobiłem z niej większą łychę. Całkiem , całkiem - mi się nie podoba ;D

Na koniec wrzucę foto łychy Mikkiego, którą "nieco" zmieniłem. Łycha od początku miała być "jednorazowa" zatem jest trochę krzywa. Udało mi się ją nieco wyprostować. Wyszlifowałem papiurem i wyszła taka sękata bestia do grochówki :D

Finito ;D