środa, 21 września 2011

Moczary i okolice Łysej Góry

Bagno nam wysycha pomału na blogu, zatem trza je ożywić jakim wpisem.
Nie za bardzo jest co pisać w sumie, gdyż po bagnach w tym sezonie, to raczej mało łaziliśmy - abo komary żarły człeka ;D
Jest jednak jeden wypad zaległy, który wart jest opisania.
Wiosną to było. Się my się wybrali z Jackiem na pewne "taplary"
Znajdują się one niedaleko Ossowa i Leśniakowizny. Wyruszyliśmy zatem w południe dnia pewnego, i wędrowaliśmy na przełaj lasem, celem ku rzece Długiej.

Po drodze wpadliśmy na pewien bunkier, który zawsze był nam jakoś nie po drodze ;D
Bunkier z wierzchu prezentuje się całkiem sensownie, jednak w środku jest mocno zasyfiony. Pełno butelek i wszelakich śmieci.





Gdy dotarliśmy nad rzekę zasiedliśmy se luźno i oczekiwaliśmy przybycia pewnego "typa" z którym byliśmy umówieni na wspólną wędrówkę. Niestety wspólna wędrówka się nie udała z powodu nieporadzenia sobie z dość błahym problemem - przejście przez rzekę.
Typ nie przeszedł, więc się zawinął i se poszedł. Trudno, płakać nie będziemy ;D
Chociaż pewien niesmak jest - odrobiny kultury by się nauczył i normalnie porozmawiał.
Wspólnie z Jackiem przekroczyliśmy rzekę i po krótkiej przeprawie przez łąkę doszliśmy do bagiennego lasu - początku naszej podróży w nieznane ;D


Teren zacny.
Wkraczam dziarsko.

Jacek również.
Przy okazji sprawdza głębokość rowu ;D



Wędrowaliśmy w kierunku północno-wschodnim idąc, to raz lasem, to raz łąką w zależności od tego gdzie było bardziej sucho.

Lasem ;D


I łąką ;D



Nic nam takie kluczenie nie dało, bo i tak wpadaliśmy w głębszą wodę. Pogodziliśmy się z tym faktem (bardziej Jacek i jego taktyczne "najeczki") i weszliśmy na pewną małą zieloną łączkę gdzie do reszty zamoczyliśmy buty ;D
Tuż za łączką weszliśmy w las szukając miejscówki na obóz - wieczór się zbliżał.

Miejscówkę (suchą) znaleźliśmy dość szybko i po standardowych rozbiciu się - zasiedliśmy przy ogniu.



Na kołek, celem wysuszenia poleciały gustownie umoczone "najeczki" Jacka ;D
Może Nike kiedyś zafunduje Jackowi nowe buty za reklamę ;D



Noc była spokojna. Zasnęliśmy obok ogniska. Ja oczywiście słyszałem odgłosy łazictwa i szurania butami. Prosiłem Jacka by przegonił szwendającego się czarta , czy tam inne tatałajstwo, ale był głuchy na moje prośby.

Rankiem obudził mnie deszcz , więc udałem się pod swoją plandekę co by mi śpiwór nie zamókł. Po drodze minął żem Jacka, który se słodko spał. Jako, że mnie nie uratował w nocy - zemściłem się - niech moknie ;D Nie obudziłem go.

Miałem mało wody, więc pod róg plandeki podstawiłem menażkę, celem nałapania deszczówki.





Pod plandeką miłe kap.. kap.. usnął żem - deszcz tuli mnie ;D
Obudził mnie Jacek, który wstał i oczywiście zaczął mnie bezpodstawnie wyzywać, że go nie obudziłem, a on tu moknie. Typowe.
Na śniadanie - kawusia i zupki chińskie. Następnie zwijanie obozu i w drogę.
Las okazał się być soczyście zielony, jak to wiosną zwykle bywa. Jacek w swoim "germańskim" kamuflażu co i rusz stawał się niewidoczny. Wędrowaliśmy cały czas w dość podmokłym terenie, aż w końcu dotarliśmy w pobliże małego bajorka i stojącej obok ambony. Buty oczywiście znowuż mokre. Wiał dość silny wiatr, więc amboną "nieco" bujało. Faktem jest również, że stała praktycznie we wodzie.

Nie zraziliśmy się tymi drobnostkami i wleźliśmy na górę, celem se posiedzenia.



Bajorko obok ambony okazało się dość głębokie i wydawało się rybne - trza będzie to sprawdzić.
Idąc dalej minęliśmy jakiegoś kolesia na rowerze. Trochę był "dziwny" no i w dziwnym terenie go spotkaliśmy. Zrobiło się dość chłodno, a także mokre buty dawały o sobie znać. Lekkie obuwie Jacka nie wyschło szybko, jak to się czasem czyta takie stwierdzenia ;D Może na pustyni schną - nie wiem. Faktem jest, że w lesie nie chciały schnąć.

Po jakimś czasie wyszliśmy na "czarną drogę" prowadzącej do wioski Cięciwa.
Zatem byliśmy na miejscu - doszliśmy do początku naprawdę "dzikiego" bagna.

Wkroczyliśmy weń w nie z pewnymi obawami gdyż drzewa jak by ożyły i na nas spoglądały ;D







cdn.




1 komentarz: