Znowuż podłubałem nieco w drewnie. Właściwie to cały czas dłubię, więc dodatkowo postanowił żem nadrobić zaległości w pisaniu. Na początku najczęściej dłubałem w drewnie wierzby. Tego drwa miałem spory zapas, a i do nauki drewno owe jest dobre, bo miękkie. Dłubałem oczywiście łyżki.
Oto przykład łychy wydłubanej z wierzby.
Blanka aka moja córka, pożyczyła na chwilę i już mi nie oddała ;D
Finalnie łycha trafiła do rąk mojej matki, która orzekła, że idealnie jej pasuje do "robienia malin"
Następna łycha.
Kolejna łycha powstała z drewna niejasnego pochodzenia.
Kołeczka na nią uciąłem ze sterty drewna co to se leżała na jesiennym zlocie leśnych łaziorów. Pewien Wojciech, stwierdził, uprzednio dłubiąc w tym drewnie, że się ono nie nadaje do dłubania. Uznałem, że sam sprawdzę jak się sprawy mają i upiłowawszy kawałek zatargałem go do domu, celem wysuszenia.
Wydaje mi się, że owe drewno to wiąz, jednak pewności nie mam.
Gdy się ususzyło i spękało, zabrałem się do batonowania, celem podzielenia kołka na dwie części.
W jednej zacząłem mozolnie dłubać łychę, a drugą część zabrał mi Jacek.
Okazało się, że owe drewno jest dość twarde. Przyzwyczajony miękkości drewna wierzby miałem delikatne nieporadzenie, ale uparcie dłubałem dalej.
Zaczyna to to nabierać kształtu ;D
Zaokrąglamy boczki i dorabiamy "komorę zupną" ;D
Zawsze mnie ta nazwa rozczulała ;D
Tak zaś prezentuje się ona pod koniec pracy.
Łychę ową oddałem pewnemu Witkowi na pewnym letnim leśnym spotkaniu ;D
I znowuż sam nie mam łychy na wypady.
To tyle na razie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz