Swego czasu umówiliśmy się na jakieś rybki. Co gdzie kiedy i jak? Wszystko miało zostać jeszcze ustalone. Po wieczornej naradzie padło na Narew, w okolicy Janówka. Przewodnik i logistyk Michał wytyczył trasę wycieczki a także sprawdził najlepszy dojazd. Umówiliśmy się rankiem, po godzinie 8 na Zachodnim. Od rana pogoda dopisywała, nie padało ;) Po przemiłej podróży i możliwości zobaczenia skrupulatnych kanarów tajniaków, ze stacji udaliśmy się w stronę sklepu.
Po zakupach i małym zamotaniu się we wsi, dotarliśmy na wał. Naszym oczom ukazała się Narew. Ku naszemu zdziwieniu, nie ukazały się główki...Pierwszy przystanek naszej trasy okazał się kompletnie zalany. Także łowiliśmy z brzegu.
Krótki rekonesans pozwolił nam znaleźć prawie pełne opakowanie zanęty, koszyczek i białe robaczki. Połowiliśmy trochę i Michałowi wpadł Jaziu, po krótkim czasie nieco większy zameldował się na moim kiju. Po obłowieniu plaży udaliśmy się wałem w stronę zapory.
Po kilku km, okazało się ze wszystko przy wale jest zalane. Podmokłe łąki i bagna pozbawiły nas kilku kolejnych miejscówek na ryby.
Bezskutecznie połowiliśmy w paru miejscach przy małej skarpie, obleganej przez wędkarzy wyposażonych w grube zony i namioty. Naszym oczom, ukazało się starorzecze, a po jego drugiej stronie ''zielona łączka", piaskowy brzeg. Idealne miejsce na nocleg. A że otaczało je bagno wędkarzy tam nie uświadczyliśmy. Docelowy cypelek, oaza na środku bagien, okazała się niezwykle niedostępna... naniesione na mapę bagna, w rzeczywistości były o wiele większe przez wysoki poziom wody. Nie było sensu ich obchodzić, zresztą mogło by to się okazać niemożliwe.
Skoro Amazonka, to i może jakieś piranie się trafią, niestety pusto ;) Grymas na mojej twarzy wynika głównie z masakrycznej ilości insektów. Jakoby za mało było przyjemności, okazało się że niezlany teren to jedno wielkie błoto. Brodząc w błocie, starliśmy się dotrzeć do naszej oazy. Droga najeżona ślimakami i tropami zwierząt przewiodła nas do wyznaczonego miejsca. Było podłe i mokre. Nie zdążyliśmy jeszcze ustalić, jaka śmierć czeka Michała za to że nas tutaj przywlókł a zaczął padać deszcz. Krótki i intensywny, i tak na zmianę ze słońcem. Potem burza, grad i takie inne kaprysy pogody.
Nawet po rozstawieniu głównego zadaszenia pogoda starała się nam uprzykrzyć życie i zaczęło nas podmywać ;) woda zwyczajnie nie nadążała wsiąkać w glebę. Toteż trzeba było poczynić pewne zabiegi hydrotechniczne.
Chyba na szczęście nasze odwodnienie nie było konieczne, bo później już nie padało. No może z raz.
Sławek żywcował do nocy, niestety bezskutecznie. W ciągu dnia Michał złapał drugiego Jazia.
Wietnam dawał się we znaki, jak nie komary to meszki. I tak na zmianę. wysmarowani byliśmy Repelkiem 55%, OFF'em a także olejkiem waniliowym. Pomimo takiego zabezpieczenia komary żarły. Nocą podobnie. Sławek i Michał zaopatrzeni w moskitiery również cierpieli z powodu przedostających się jakimś cudem doń komarów. Ja schowałem głowę w śpiwór i doświadczałem tego samego. Sławek wstał po 4 i zaczął łowić, ja dołączyłem do niego przed 6. A Chloru spał.
Na spinningu Sławka zawiesił się mały boleń, po jakimś czasie zawitał także i do mnie.
Po śniadaniu kontynuowaliśmy łowienie. Przebudzony Michał jęknął żeby go obudzić jak będziemy szli do domu. Ale że jak to? Zbagatelizowaliśmy to i łowiliśmy dalej. Gdy drań wstał, wcale nie łowił. Plan zakładał że wracając obłowimy jeszcze parę miejsc. Koło 12 zwinęliśmy se z podłego cepelka. Po kilku rzutach w drodze powrotnej Michał złapał okonia. U nas pusto. Snuliśmy plany gdzie idziemy gdy Judasz nagle oznajmił że on nie ma już wody i by się przespał, że wraca do domu. Wyszydzony i zbesztany poszedł na pociąg. Połowiliśmy jeszcze trochę przy przepompowni, i nad Narwią gdzie Sławek wyjął okonka. Powrót przebieg bez zakłóceń.
Ps. Mówiłem im żeby jechać nad Wkrę ;)