Przed majówką Sławek zapowiedział że on się nigdzie nie rusza. Kawy się napić musi, książkę poczytać w spokoju, a jak już to z Jackiem nad morze, na jakaś tam cykliczną imprezę.
A więc ryby. Może nad Wisłę, czy nad zalew? Coś tam się wymyśli.
Gdy niespodziewanie kilka dni przed majówką, odpisuje mi ów hipster.
Wysłałem mu zdjęcia jedynego ocalałego w Polsce, a może i Europie miejsca kultu hitlerowców. Totenburg, świątynia zakonu SS. Takich świątyń było sporo, ale owej zapomniano wysadzić?
Zdjęcia do niego przemówiły, machina ruszyła! Wikimapia zrobiła swoje, spontanicznie zaczęliśmy wyszukiwać co ciekawsze miejsca w okolicy. Wyjazd uknuty.
Bardzo ambitny plan, z eksplorowania masywu Ślęży, okolic Wałbrzycha, Gór Sowich i Szczelińca musiał rozstać rozbity przynajmniej na dwa wyjazdy.
Nocą wyruszyliśmy autokarem z Warszawy, a nad ranem byliśmy już we Wrocławiu.
Na Wrocławskim dworcu byłem po raz pierwszy. Zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie.Zostałem więc posądzony o jakieś niemieckie sympatie ;)
Dworzec-galeria handlowa, wszystko eleganckie, ujednolicone. Architektura typowa dla byłych terenów niemieckich, ale dla Warszawiaka było to coś niespotykanego. Urzekł mnie brak meneli i innych dworcowych lumpów. Nikt nie poprosił o dwa złote. W drodze powrotne również. A na centralnym? czy w jego okolicach, wiadomo...
Czekając na pociąg do Wałbrzycha poszliśmy do samoobsługowego baru coś zjeść.
Obydwoje mieliśmy wrażenie że zaniepokoiliśmy służby mundurowe dworca. Krótko po naszym przybyciu, z zakamarków wyłoniła się ochrona dworca, spacerując obserwowała nasze poczynania. (To było kilka dni po tym jak straż miejska w jakimś mieście uruchomiła odpowiednie służby, myląc ASGejów z ''zielonymi ludzikami")
Przesiadka przebiegła sprawnie. Koleje dolnośląskie pozytywnie zachwyciły ceną.
Jesteśmy na miejscu, Wałbrzych.
Po wizycie w sklepie, ruszyliśmy pod górę.
Miejsce pamięci, okazało się być zdewastowanym obeliskiem, który służył lokalsom za spot do picia
Im dalej od zabudowań, tym ciekawiej.
Biedaszyby! To jest to!
Ale dość już tego węgla, idziemy dalej bo pada. Jacek rzucił klątwę, na
szczęście nie był to duży deszcz, a i szybko nas pożegnał.
Korony okolicznych buczków, niczym zdrewniałe macki mieszały w głowach wędrowców ;)
Strudzony dziad. A właściwie figura dziada.
Uzupełnia płyny, ale do pierwszego celu już niedaleko. Po drodze mijaliśmy jakieś poniemieckie betonowe konstrukcje. I nagle jest, wyłania się z za krzaków.
Tak wyglądał środek, gdy pełnił jeszcze swoją funkcję. Umieszczony centralnie, zasilany gazem znicz palił się (rzekomo) bez przerwy przez kilka lat. (zdjęcie ma charakter poglądowy, nie propagujemy nazizmu etc.!)
Na miejscu mieliśmy okazję porozmawiać z jakaś lokalną TV, która kręciła tam jakiś program.
Zbliża
się już popołudnie, a obiadu nie było. Wracając zahaczyliśmy o pobliski szczyt, Niedźwiadki, aby w pięknych okolicznościach przyrody, spałaszować obiad. Dziad jak to dziad-po obiedzie musiał pójść spać. Oczywiście nie obyło się bez kary za opóźnianie przemarszu :)
Idymy dalej!
Zbliżał się wieczór, więc trzeba było poszukać jakiegoś miejsca na nocleg. W oddali zobaczyliśmy dziwny las. Zastanawialiśmy się co to za drzewa, skąd ten fiolet? Początek maja, a drzewa jakieś fioletowe, nie widać nawet małych listków. Zaintrygowani ruszyliśmy czym prędzej.
Owy las, okazał się Olsem. Chłodna, zabagniona dolina, nie nadawała się na nocleg, poszliśmy w górę. W paśmie brzozowo-bukowym rozbiliśmy pierwszy obóz ;)
Zebraliśmy się późnym rankiem, czyli zdecydowanie po godzinie 12 ;) Ruszyliśmy w kierunku Jedliny Zdrój, bo i tak było po drodze.
Malownicze uzdrowisko uraczyło nas nawet biedronką! Grzechem było nie wejść.
Przy przepakowywaniu się zagadał do nas miejscowy, zaintrygował go mój polar WP. Gdyż sam służył swego czasu w wojsku.
Sławek z typową dla siebie otwartością pogawędził z nieznajomym i ruszyliśmy na szlak.
Coś strasznie rozciąga się ta relacja. Powstawiał by tu jeszcze zdjęć i popisał no ale...za długo.
Sam, wolę bardziej skondensowane formy, więc postaram się już sprężyć. Oto Baza noclegowa nr.2 Najrówniejszy teren w okolicy kompleksu Soboń.
Mięsiwa upieczone, idziemy dalej w kierunku podziemnego miasta.
W lesie Niemcy zostawili sporo śladów swojej bytności.
Docieramy do kompleksu Osówka. Na skaju lasu, ukazuje się kasyno.
Kawałek dalej, dochodzimy do dziwnej "dziury" w ziemi. Nie wiem czy można nazwać to sztolnią?
Niesamowicie głęboki szyb, robił wrażenie.
Osówka częściowo zwiedzona, tyle ile było po drodze, i na ile starczyło czasu.
Późnym popołudniem dotarliśmy do Walimia, a właściwie do sztolni
walimskich. Sztolnie wolno było zwiedzać tylko z przewodnikiem, po
uprzednim wykupieniu biletu ;) Niestety, gdy dotarliśmy ostatnia grupa turystów już weszła. Odpoczęliśmy chwile w okolicach muzeum, gdzie na strudzonych wędrowców czekało ognisko i piwko ;)
Sam Walim był typowym poniemieckim miasteczkiem. Idąc główna ulica zajrzałem przez drzwi jakiegoś pustostanu. Mym oczom ukazała się klatka schodowa, z lewej strony było jakieś wyjście, jak by na podwórze? Mus zajrzeć.
Przekroczyliśmy próg, i zostaliśmy przeniesieni w czasie do okresu wojennego O.o
Miejsce ciekawe i odkryliśmy jego mały sekret. Ale nie będziemy nikomu psuć frajdy ze zwiedzania.Do dyspozycji zwiedzających jest cały kompleks budynków.
Cały Walim tak nie wygląda, bez obawy ;)
Wieczorową porą zaczęliśmy szukać miejsca na nocleg. Z pod Lipy,
pamiętającej jeszcze pierwszych piastów, poszliśmy do sklepu-a potem
udaliśmy się na poszukiwania miejsca na ostatni nocleg.
Wybór padł na
okoliczne wzniesienie. Niestety, nigdzie nie było płaskiego ternu...Noc
zapadła a my, dalej łazimy po okolicy i szukamy czegoś w miarę.
W końcu udało ogarnąć się całkiem miłą miejscówkę. I nawet nie trzeba było się nigdzie rozbijać ;)
Rano powrót do Wałbrzycha. Potem Wrocław i stamtąd już do Warszawy.
Okolice zacne! Serdecznie polecamy. Sami planujemy jeszcze powrócić w te rejony.
ps. Żaden paśnik nie ucierpiał podczas użytkowania.