niedziela, 30 października 2011

Bivy


Bivy
to nic innego jak pokrowiec na śpiwór chroniący nas przed wiatrem i deszczem
Rzecz przydatna o czym sam niedawno się przekonałem :)
Jak to bywa z większością szpeju typu outdoor można sobie je nabyć w wersji cywilnej w sklepie turystycznym jak i wersje ''wojskową'' w demobilu czy na jakimś allegro. Wojskowe są zazwyczaj tańsze, bardziej pancerne i mniej rzucające się w oczy, za to cięższe i pewnie mniej zaawansowane technologicznie. Na allegro wyczaiłem bivy spełniające moje kryteria-tanie i nie rzucające się w oczy. Produkcji: ''ktoś sobie szyje szpej''


Stosunek ceny do jakości raczej dobry: 129 PLN za nie rozsuwane/zapinane bivy, teoretycznie z gore, szwy niestety nie podklejone ale nie planuje spać w kałuży ani bezpośrednio na deszczu więc dla mnie ujdzie.( Szwów jest mało! więc to nie jest takim problemem jak by się mogło zdawać)! Brak suwaka może okazać się uciążliwy, jednak może to poprawiać termikę ów sprzętu :)




Tak prezentuje się podczas użycia. Jak coś mnie zacznie denerwować to dopiszę. Póki co bivy się spisuje należycie

czwartek, 27 października 2011

Luźny wypad na bagna ;D

Pewnego dnia, otrzymałem prywatną wiadomość od Dragona.
Skierował on w swym "privie" zapytanie - czy nie mógł by wpaść do Rembertowa na luźną, wspólną łazęgę - co o tym myślę? Naturalnie się zgodziłem. ;D
Uknuliśmy zatem plan wypadu, co by zwiedzić bagna, rzeczkę i bunkier.
Wypad miał być mały i kameralny - bezalkoholowy ;D
Wyszło jednak inaczej. Nazbierało się dziesięciu chętnych i z wypadu kameralnego zrobił się całkiem poważny wypad. Taka ilość osobników spowodowała, jak zwykle - długie dogadywanie się, odbieranie z dworców, a także mnogość ustalania ustaleń ;D Brak "jasnego przekazywania informacji" spowodował u mnie delikatne wnerwienie, ale jakoś zażegnałem ten stan. Poważni Panowie wyruszyli do lasu wcześniej niż ja, i oczekiwali mojego przybycia siedząc se pod bunkrem. Na bunkier zaś doprowadził ich Jacek.

Idąc ku nim na spotkanie, po drodze wykonałem telefon do Slotha. Okazało się, że idzie w niewielkiej odległości przede mną, więc zgodził się na mnie poczekać. Razem z nim dotarłem na bunkier, i po krótkiej rozmowie w formie przywitalno-grzecznościowo-besztającej - wyruszyliśmy wspólnie dalej w las :D W tak zwanym między czasie, Dragonfly wręczył mi matę do spania - mała, fajna miała iść na testy - też wyszło inaczej :D
Oto banda zmroli na pustyni.





Jacek planował przeprowadzić szanownych gości przez "przecinkę" koło pewnej ambony.
Ja jednak jako, że dzierżyłem atrybut władzy - kij, postanowiłem przeciągnąć ich po piachu - skrótem. Goście się trochu zmachali, ale wędrowali dziarsko.





Wędrowaliśmy w pięknych okolicznościach natury. Dobrawszy się w małe grupki, parliśmy na przód bez ciśnień.
Oto Jacuś wraz z Witkiem przyłapani na luźnej pogawędce ;D


A to ja wraz ze Slothem, z którym całkiem przyjemnie mi się wędrowało - szedł szybko i nie zamulał ;D




Po trudach wędrówki i przedarciu się przez gęste krzaczory w końcu dotarliśmy na "drugie miejsce zlotowe" Mikki wykazał się klasą i przyniósł kociołek. Wraz z kociołkiem przytargał niezbędne warzywa. Ugotował nam wspaniałej grochówki. Szybkość wykonania i ogólny zapał są godne naśladowania. Zjadłem najwięcej ;D
Leniwe zmrole - uczcie się od mistrza Mikkiego ;D







Podczas gotowania grochówki zajęliśmy się struganiem w drewnie. Mikki na szybko wystrugał dość pokaźną łycho - chochelkę do nabierania zupy, i przy okazji rozmontował mi nóż łyżkowy. Popsuł, ale naprawiłem go w domu ;D Łycha Mikkiego wykonana została z Olchy. Była brzydka, ale funkcjonalna. Zabrałem ją do domu, celem doprowadzenia jej do zacności ;D Witek wystrugał sobie pierwszą łyżkę z Topoli, zaś jego brat wystrugał sobie pucharek z Brzozy.
Całkiem miło się strugało.




Osobiście zabrałem się za struganie łyżki z Czeremchy. Byłem dosyć skupiony na robocie, więc nie za wiele mówiłem, co spowodowało lawinę podejrzeń, o mój niby zły stan emocjonalny ;D
Goście powyciągali alkohol, co to go miało nie być i się raczyli. Nie mogłem na to patrzeć - raziła mnie ta patologia, więc nie zniesłem i sam się skusiłem ;D Noc zapadła szybko, i dość szybko skończył się alkohol. Wilgotność, mgły i ziąb spowodowały, iż wszyscy zaczęli intensywnie knuć nad zdobyciem większej ilości alko. Nadzieją, światłem był Grzymek (miał donieść), który z każdą mijaną godziną, i kolejnymi nieodebranymi połączeniami stawał się coraz to większym zdrajcą, łachudrą innymi słowy nadzieja umierała i światło gasło :D Chlor dzielnie w niego wierzył. Powtarzał w kółko niczym mantrę - Radziu doniesie, Radziu przyjdzie... On musi przyjść ;D
Ależ sromotnie się zawiódł ;D
Alkohol, finalnie dostarczył nam dzielny Puchal, który przybywając ku nam, przy okazji czynił hałasy pozorujące nadejście grubego zwierza. Udaliśmy się zatem większą grupą, celem wybadania co po lesie łazi i co tam robi.. Puchal tymczasem wyskoczył z krzaczorów przy okazji tupiąc nogami niczym dorodny Dzik. Zareagowaliśmy iście survivalowo - daliśmy dyla w las ;D Nie muszę chyba opisywać, jakąż to pociechę miał z nas ów Puchal ;D W radosnym nastroju zasiedliśmy przy ognisku. Chloru zarządził "tym co trzeba" tak jak to umie tylko on zarządzać ;D Puchal został okrzyknięty wybawcą zaś na Grzymka masowo rzucano klątwy ;D
Po jakimś czasie Michał wraz z Witkiem zaczęli wymyślać kary, jakie to muszą spaść na zdrajcę Grzymka. Radosław nie będzie miał lekko ;D


Gdy szykowaliśmy się do spania okazało się, że Jacek zapragnął spać na macie Dragona. Mata była tak zapakowana, iż Jacek otwierając pakę - przebił matę ;D Koniec testów ;D
Noc okazała się być zimna i intensywnie mglista. Nie zabrałem grubych wełnianych skarpet, więc zmarzły mi nogi - w sumie jeden palec ;D Ale marzł mi za to całą noc. Rankiem podli ludzie ograbili mnie. Zabrano mi buty i urządzano sobie radosne podśmiechujki ;D Niegodziwcy zapłacą mi jeszcze za to! ;D Po wielu nawoływaniach i groźbach w końcu "oddano" mi buty. Wstałem więc i udałem się w kierunku ogniska by coś pożreć na śniadanie. Dragon oczywiście nie zaprzestał mi dokuczać ;D Po jakimś czasie zjawił się Anioł, a Chloru se poszedł do domu. Kolejna grupa poszła za nim jakiś czas później. Zostaliśmy w trójkę - Anioł, Sloth i ja. Połaziliśmy "trochę" po okolicy i w dość późnych godzinach niż zakładaliśmy - byliśmy w domu. Sloth chyba najbardziej się oszukał. Ja w sumie też - Anioła drogi są za długie, i za mało błotne. Wolę swoje skróty ;D
Miły wypad i oby takich więcej.

Finito ;D

piątek, 14 października 2011

Sławek vs Kuksa

Przyszła kolej na struganie kuksy.
Brzozowy kołek sechł od niedzieli i kusił. Mimo, że na rekach mam już parę odcisków - postanowiłem zawalczyć ;D
Przeglądając foty w necie, natknął żem się na taką stronę -

http://www.bushcraft.ridgeonnet.com/Kuksa%20tutorial.htm

W prosty i czytelny sposób autor przekazuje, jak kukse wykonać ;D
Zarejestrowałem zatem w głowie co i jak, i wyciągnąwszy topór z szafy - zabrałem się do roboty.
Upiłowałem sobie kawałek pieńka, celem na kolejny kubek.


Na zdjęciu powyżej widać cięcie piłą przez jakiego leśnego pilarza.
W tym miejscu w drewno "coś się wdało" i spowodowało naruszenie jego struktury :D
Nie wiedziałem jeszcze o tym - wyszło to dopiero później.

Po przepiłowaniu pniaczka, dziarsko go toporkiem okorowałem. Następnie - nadałem nieco polotu, kształtu, a także nakreśliłem plany i zabrałem się za struganie.





I zaczęły się problemy ;D
Zaczął żem wydłubywać łyżkowcem i przyuważyłem, iż z jednej strony drewno jest ciemne.
Czym głębiej schodziłem tym bardziej zaczynało pękać.




Dłubałem nadal, ale nie miało to sensu.
Po jakimś czasie zauważyłem, że pęknięcia się powiększają.





Trudno ;D
Dalsza praca nie miała sensu, więc ją porzuciłem. Kuksa i tak by pękła.
Zatem! ;D
Nie ufamy "ładnym" kawałkom drewna pozostawionym przez leśnych pilarzy i staramy się wyciąć - mocne, zdrowe. Tym razem się nie udało.

Zbeształem się i polazłem spać ;D
Kuksa zaś trafiła w płomienie - nie mogłem jej podarować ;D




Koniec..kurde.

czwartek, 13 października 2011

Rzeźbiołki 3.0

A skończyłem wczoraj "dłubać" kubek.
I skończyłem dłubać kilka łyżek ;D
Kubek wykonałem z kawałka pnia brzozy. Drewno było świeże, mokre i z początkiem dłubaniny dość toporne w obróbce. Zmieniło się to wraz z wybieranym materiałem. Czym głębiej, tym praca nożykiem nabierała sensu. Gdzieś dopiero przy dnie kubka, praca na powrót stała się toporna, a to dlatego że ciężko było tam manewrować łyżkowcem.

Ogólnie jestem zadowolony.





Zaś jeśli chodzi o łyżki, to wystrugałem jeszcze dwie sztuki z jarząbka ;D
Fajny jest Jarząb. Można w nim dłubać jak jest mokry, i nic nie pęka.
Mam teraz komplet trzech łyżek ;D



Udało mi się uzyskać całkiem przyjemny wzór.
Taki se o psychodeliczny ;D




Próbowałem też wystrugać łyżkę z Czeremchy Zwyczajnej, ale drewno owo mi pękło. Muszę zatem poczekać aż porządnie wyschnie, i dopiero się zabrać za dłubaninę. Schnie mi także - Klon, Grab, Głóg, Bez i Brzoza ;D
Będzie w czym dłubać.



Finito.

wtorek, 11 października 2011

Jesienny Rembridż

Mglisto się zrobiło rankiem w niedzielę, więc skuszony aurą - upakowałem niezbędne akcesoria w plecak i wyruszyłem w las.
Celem mej wycieczki było pozyskanie drewna na rzeźbiołki ;D
Postanowiłem odwiedzić stare bagna nad Długą.
Po drodze wpadłem na bunkier - ot tak.

Droga nad rzekę przyjemną była.
Jesień gości już w pełni.



Dość szybko dotarłem na miejsce "pierwszej miejscówki zlotowej"





Nic się tam nie zmieniło, i nadal jest to urokliwe miejsce.
Anioł chyba dawno tu nie był, choć ślady wskazują, że czasem odwiedza miejscówkę. Posiedziałem se pod brzozą i uśmiałem się z faktu, że za tydzień będzie miał miejsce zlot, za który trzeba będzie zapłacić 20 pln ;D

W pocieszno-szyderczym nastroju udałem się w kierunku rzeki, jednakowoż nie było mi dane do niej dojść. Drogę zagrodziły mi bagna. Na nogach miałem buty mało odporne na wodę, więc z taplania się w błocie - zrezygnowałem. Chociaż przyznać muszę, że jesienny moczar kusił oj kusił ;D



Wtem ! Zza korzenia wybiegł dzik i dał nura w pokrzywy.
Wystraszywszy się nieco tym nagłym rabanem - oddaliłem się nieco ;D




Udałem się w kierunku starych topoli co to se tam rosną, celem pozyskania kory. Znalazłszy korę zabrałem się do luźnych rzeźbiołek weń w niej. Materiał ów mi nie podszedł ze względu na dość konkretną twardość.
Jakieś dziwne te topole.



Posiedziałem chwilę i pożarłszy kanapkę udałem się dalej w drogę. Kolejnym celem mej wycieczki była "druga miejscówka zlotowa"
Jako, że dystans je dzielący nie jest porywający, to na miejscu byłem dość szybko i znowu się uśmiałem ;D



Posiedziałem, podumałem i zacząłem dłubać łyżkę. Po jakimś czasie usłyszałem trzask łamanej gałęzi. Uznałem, że to pewnie jaki człek się zakrada. Myliłem się ;D
W odległości ok pięciu metrów wyszedł z krzaczorów na polankę Daniel - młody samiec. Stał i patrzał na mnie, ja zaś zamarłem w bezruchu. Wiatru brak, więc stoi i obserwuje badawczo. Gapiliśmy się na siebie przez dłuższą chwile aż mi się znudziło, więc przystąpiłem dalej do strugania. Daniel natychmiast zareagował na ruch i dał susa w las. Miłe spotkanie z leśny stforem ;D

A wydłubałem takiego oto krzywulca ;D


Podłubałem, herbatkę wypiłem i udałem się w kierunku domu.
Po drodze objadłem się mnóstwem jeżyn - były kwaśne ;D
Do domu wróciłem w okolicach godziny 19.
No i gdzieś w dziczy natknął żem się na fajny o taki złamany ;D





Podsumowując:

- złaziłem 18 km (tak wyliczył gps)
- pozyskałem sporo drewna na dłubanki - mijałem miejsce ścinki
- zrobiłem se kolejną łychę z drewna osiki
- o dziwo gryzły komary

Całkiem sympatyczna wycieczka ;D
Finito.

piątek, 7 października 2011

Kutak na otro ;D

A spotkałem się z Kukinem i Juniorem, se my pojechali nad Wisłę, celem upiec kurczaka i nieco połowić. Oczywiście zamotani nie zabraliśmy pręta co by na nim kuraka uwiesić. Jako, że na wariata wszystko się odbyło, to zmuszeni byliśmy bawić się w survival. Polazłem zatem z misją znalezienia czegoś na wzór rusztu.
Oczywiście znalazłem pręt ;D Trochu go ino musiałem wyrwać .

Mission complete :D


Złowiłem jednego suma. Junior chyba z 10, i jednego szczupaka.
Kukin też coś tam złowił. Ogólnie bardziej byłem zajęty doglądaniem kurczaka niźli łowieniem ;D

A tu gratka dla kolekcjonerów ;D
Jeden sensowny nóż jaki mieliśmy ;D


Fajny wypad.

wtorek, 4 października 2011

Nożyki

Wstałem rankiem wczesnym.
Wlokąc się ku łazience deczko zamulony - oberwałem dzwonkiem domofonu.
Kogo licho niesie tak rano ? Poczta ;D
Doszła paczka, a w niej dwa nowe nożyki "rzeźbiarskie" nówka funkiel nie śmigane - prezent od żony ;D
Jeden z nich, to nóż łyżkowy, a drugi, to nóż snycerski.
Ucieszony zatem - odłożyłem nożyki do szafy i udałem się do roboty.
Będąc ostatnio w Konstancinie u znajomych, przyuważyłem, że na posesji ktoś ściął młodego jarząbka. Wypytałem zatem czy mogę se uciąć dwa kołeczki, i uzyskawszy pozwolenie - uciął żem tyle ile mi potrzeba.
Po powrocie do domu zabrałem się za luźne testowanie nożyków na tym młodym jarząbku.
Noże spisały się znakomicie.



Drewno Jarzębu było jeszcze wilgotne, więc strugało mi się łatwo i szybko zarazem.
Po godzinie wyszła mi kolejna łycha. Poszedłem za radą Pana Grzesia z Kołobrzegu i nie wykańczałem jej papiurem ściernym - pozostawiłem surowość ;D


Finito.